sobota, 5 lutego 2022

#107 Dla Człowieka, który ma Wszystko (WKKBiZDC)

Zakup kierowany impulsem, w sumie chciałem tylko sprawdzić ogólną jakość wydania, bo planowałem zakup tie-inów do Infinite Crisis, które w przyszłości powinny w ramach Bohaterów i Złoczyńców również się pojawić. W międzyczasie kupiłem omnibus, wiec te plany naturalnie nie zostaną zrealizowane, ale lektura Dla Człowieka, który ma Wszystko została. Mimo statusu klasyka i nazwisk Moore'a i Gaimana spodziewałem się ramoty i łudziłem się, że przeczytam to z przyjemnością - liczyłem na zaliczenie zadania z historii a nie dobrą zabawę. Miło się zaskoczyłem, bo choć scenariusze pisane w latach 80 i posiadają naturalnie sporo anachronizmów, narracja nie trąci tak myszką jak inne tytuły, które czytałem z tego okresu i wcześniejszych. Annual #11 i Superman #423/Action Comics #583 są naćkane masą drobnych nawiązań do różnych elementów mitologii Supermana, większości nawet nie byłem w stanie rozpoznać, ale zauważyć bardzo łatwo - są podane jak na suto zastawionym stole biesiadnym i gwarantują wielką wyżerkę dla wieloletnich fanów. Poza tym historyjki są proste i eleganckie. Konkluzje też nie wymagają jakiegoś specjalnego gimnastykowania. Jest satysfakcja. Trochę uderzyła mnie szybkość i bezpardonowość z jaką potraktowano śmierć niektórych postaci, ale współczesne komiksy trochę mnie już do tego przyzwyczaiły. Historia Gaimana to ciekawostka, fajnie przedstawiona jest relacja bohaterów, ale sama historia do niczego raczej nie dąży i najfajniejsze z nią jest poznanie w jaki sposób powstawała. Rysunkowo klasyka jest ok, komiks jest narysowany elegancko i nie zestarzał się tak jak inni jego rówieśnicy, mimo ograniczeń technologicznych okresu. Później wydana historia Gaimana prezentuje różne style i poziom, bo każdy poszczególny element historii został zilustrowany przez kogoś innego. Choć każdy z artystów ma zupełnie inny styl, współgra to z charakterem historii i nie przeszkadza. No, tylko do dwustronicowego epilogu chciałbym się przyczepić - narysowany prymitywnie a i scenariuszowo też jakoś nie widzę jego sensu - komiks mógłby się bez niego obyć, a tak to zastanawiam się co to miało na celu. Pewnie za głupi jestem.

Wydanie WKKBiZDC (sic!) jest ok. Twarda okładka matowa z gładkimi fragmentami. Nie miałem problemów z szyciem, jak co po niektórzy. Skład jest ok, tłumaczenie też w miarę poprawne, choć bez rewelacji. Kilka drobnych błędów, kilka niekonsekwentnie używanych zwrotów, kilka kompromisów w trudniejszych miejscach i bardzo dyskusyjne tłumaczenie wykrzyknienia "Great Scott!", ale inne fatalne polskie tłumaczenia nieco mnie "zmiękczyły" i cieszę się, jeżeli dostaję coś co da się czytać bez zgrzytów co kilka stron. Poza tym muszę docenić wysiłek przy tłumaczeniu moorowych epitetów i kryptońskiego żargonu. Nie podoba mi się rodzaj papieru - coś między matem a gładkim (satyna?). Jest gruby, rysunki wyglądają ładnie, ale bardzo nieprzyjemny w dotyku, taki szorstki. No i brak tytułu na grzbiecie. Żadne uzasadnienie tej decyzji nie do zaakceptowania dla mnie.

Nie mniej jednak, gdyby nie to, że już kupiłem omnibus, to czekałbym na tie-in'y do Infinite Crisis z tej kolekcji. Co z kolei polecam innym czytelnikom, bo niestety Egmont "upuścił piłeczkę" (hehe, autorskie tłumaczenie idiomu, proszę, zgrzytajcie zębami 😃) i dostarczył jedynie główny event w swoim wydaniu i jak dotąd nigdy nie uzupełnił tej wybrakowanej historii...



Chociaż jak tak się zastanowię nad tym grzbietem... Wydawca idzie za ciosem, takie czasy - wydanie dla współczesnego czytelnika, który przeczyta, odłoży na półkę i nie wróci do tego, to po co mu tytuł? 🤔

A bez sarkazmu: teraz przy pojedynczych tomach ten problem może wydawać się błahy, ale przecież kolekcja planowana jest na kilkadziesiąt tomów - szukanie lektury w panoramie będzie znacznie utrudnione...