czwartek, 30 grudnia 2021

#91 Blackest Night Rise of the Black Lanterns

Rise of the Black Lanterns to zbiór pojedynczych zeszytów z różnych serii wydanych jako tie-in'y do eventu. Zeszyt z Atomem powiedziałbym, że nawet obowiązkowy do przeczytania w ramach uzupełnienia Blackest Night, a Green Arrow, Superboy i Deadman już nie obowiązkowe, ale za to ciekawe historie dla tych co śledzą burzliwe losy tych postaci. Z serią z Catwoman nie jestem zaznajomiony i jakoś nie ciągnie mnie by sprawdzić jakie znaczenie na jej własną serię ma jej tie-in z tego tomu. Historie z Weird Wild West i o Osirisie, choć ciekawie się zaczęły, w całości mogłyby być zupełnie pominięte. Zeszyt o Starmanie wydaje się ciekawym kąskiem, ale nie znam na tyle postaci by to w pełni ocenić. A i jeszcze jest Montoya vs Question - tu miałem nadzieję na coś więcej, ale dłuży się i urywa bez zakończenia - nie pamiętam by ten wątek pojawił się potem w którymś z przeczytanych już przeze mnie tomów, ale mam przed sobą jeszcze dwa o Black Lanternach. Generalnie połowa historii zupełnie do pominięcia, jedna tak naprawdę powinna pojawić się gdzieś indziej, można byłoby ten tom odchudzić, rozebrać i dodać jako jakieś backupy do innych tomów. Przy ponownej lekturze sporej części nie będę czytał w ogóle.

Rysunki są bardzo różne, kilka zeszytów rzemieślniczo wygląda super, ale nic nadzwyczajnie ambitnego, sporo pospiesznego szkicowania w innych, generalnie bardzo nierówno i wydaje mi się, że ogólnie najbrzydszy tom związany z Blackest Night.



#90 Terra Incognita

No terra się poznęcam. Jako, że tytuł ten przyniósł sporo uciechy tutejszym czytelnikom, miałem nadzieję, że uda mi się coś zabawnego napisać i dołączyć do karuzeli śmiechu. Nie wyszło.

Przerost formy (i to jeszcze dyskusyjnej) nad treścią - aluzje polityczne, polaki-cebulaki, krytyka konsumpcjonizmu i współczesnych przemian społecznych, senna rzeczywistość i przebicie 4 ściany są to elementy aż nazbyt oczywiste i razi w tym przypadku siłowanie się na niejednoznaczność i zagmatwany przekaz. Sporo elementów ginie w potoku bełkotu i nie czuję się na tyle zaangażowany i zachęcony, by nawet próbować rozgryźć te bardziej ukryte "kalambury" za ścianą absurdu i bazgrołów. Bardziej doceniam czytelniejszy przekaz bardziej złożonych treści, niż banały niepotrzebnie zawoalowane w pseudointeligentny sposób. Ale już bez ironizowana przyznaję, że takie rozgryzanie narracji też może przynosić rozrywkę - sam lubię często niejednoznaczne motywy, z których można wydobyć jakieś fajne treści. Ale tutaj ja po prostu tego nie znalazłem.

Na pewno jest wielu odbiorców tego typu treści, ale ja do nich nie należę, mimo "masochistycznych" zapędów czytelniczych 😉 Tu to nawet ciężko mówić o jakimś masochizmie, bo mimo sporej objętości w papierze, nie znalazłem tu na tyle treści by zdążyć odczuć jakiś dyskomfort. Jeszcze co do objętości: raz autor raczy nas prostymi rysunkami o niewielkiej wadze fabularnej ale rozwalonymi na pół strony czy nawet całą (już nie czepiam się niepotrzebnych bazgrołów oddzielających rozdziały), ale kiedy indziej istotne dla klimatu czy opowieści kadry są nieproporcjonalne mniejsze i nieczytelne pod obciążeniem nadmiernymi bazgrołami. Innym razem, choć ogólnie doceniam sekwencjonowanie kadrów, tutaj autor przesadza z tym zabiegiem i czasami po prostu niczemu nie służy kolejne zbliżenie na to samo, co w poprzednim kadrze było w minimalnie większym oddaleniu, ale nadal czytelne. Artysta powinien mieć umiejętność wyczucia, kiedy rysunek jest już wystarczająco "wypracowany" i nie mam wątpliwości, że autor to potrafi, bo wiele w tym komiksie tego przykładów. Czasami trzeba niestety się cofnąć i poprawić, to co się schrzaniło a nie bezkrytycznie dawać do druku.

Z technicznych pozytywów: papier miły w dotyku, ładnie pachnie i czcionka jest fajna i czytelna (wiem, że #nikogo, ale to ostatnie pozwoliłem sobie podkreślić, bo zwykle widzę, jak polskie komiksy są zmasakrowane źle dobranym liternictwem). Gruby papier mógłby świadczyć o jakimś wyższym poziomie, niestety został źle dobrany do konstrukcji grzbietu. Komiks sam się nadzwyczajnie skutecznie zamyka (a miałem w rękach niejedną upartą znacznie większą kobyłę) jakby nie chciał być czytany, a zwykle nie jestem szczególnie wybredny pod tym względem. Nie wiem jakim cudem przeoczono to przed masowym drukiem 😕

Terra Incognita, Andrzej jest na nie.



#89 DCeased tom 2 Niezniszczalni

Przeczytałem drugi tom DCeased. Poprzedni zostawił mnie ciekawego jak dalej potoczą się losy ludzkości po apokalipsie. W tym jednak tomie nie ma kontynuacji wątku z poprzedniego tomu, tylko poznajemy losy postaci dziejące się równolegle - historia jest bardziej kemaralna, tym razem mniej szafuje kolejnymi smierciami (anty)bohaterow, daje czas na zbudowanie jakiegoś emocjonalnego ładunku. Tytuł jest jeszcze bardziej komediowy niż poprzedni tom, mam wrażenie, jakby bardziej zdawał sobie z tego sprawę i żarty są bardziej "na miejscu" i tytuł na tym zyskuje. Fabularnie lepiej się trzyma, bo jednak nie opiera się jedynie na szokowaniu, tylko przedstawia jakiś konkretny problem, pokazuje faktycznie jak bohaterowie chociaż starają się z nim zmierzyć a co po niektórzy nawet przeżywają jakąś tam przemianę wewnętrzna.

Kreska też dużo bardziej mi się podobała. Tym razem flaki są bardziej naturalistyczne, a nie stanowią jedynie czerwonych fajerwerków. Niektórym mogłoby przeszkadzać rysowanie twarzy przypominające nieco te spod ołówka Quietly'ego, ja się zdarzylem wcześniej przyzwyczaić. Okazjonalnie miny są bardziej karykaturalne, ale nic nad czym mógłbym bardziej się pastwić. Kreska jest bardziej konturowa, bardzo cienka i wydaje mi się, że sporo jest tutaj wspomagania cyfrowego przy wypełnianiu drobnymi wzorami czy właśnie zonglowaniem na kadrach szczególowymi postaciami. Generalnie jednak lepiej wygląda niż przyspieszona szkicówka z pierwszego tomu. Okładki to oczywiście osobna kategoria i jak ktoś lubi sobie przeglądać taką galerię, to może polecalbym zaopatrzyć się w zeszyty.

Dalej to jednak dla mnie jednorazowa lektura. Jeśli przyszłe tomy nie rozłożą mnie na łopatki, to pewnie pozbędę się serii, by zrobić miejsce na kolejne tytuły.



#88 Blackest Night Tales of the Corps

Przeczytałem Tales of the Corps z Blackest Night. Jest to zbiór pojedynczych historii opowiadających o niektórych postaciach pojawiających w toku głównej opowieści Blackest Night. Niektóre są niepotrzebne, bo albo ich treść była już przypominana wcześniej (Sinestro) albo nie jest na tyle istotna by osobno ją rozbudowywać, tym bardziej, że w głównej opowieści kontekst jest przybliżony wystarczająco (Arisia). Część historii jest po prostu nudna i nie dziwię się, że nie zostały wplecione w pozostałe tytuły Blackest Night, tylko mają tutaj swój własny nieobowiązkowy do przeczytania zakątek.

Najciekawszą historią jest ta o Supermanie Prime. Ci co śledzą jego losy odkąd Johns zabrał się za jego dekonstrukcję w Infinite Crisis, powinni docenić ten kąsek. Nie chcę zdradzać za wiele, ale Johns przybliża nam tę postać jeszcze bliżej realnego świata.

Poza tym z ciekawostek dowiedziałem się, że jeden z czerwonych latarników przed przemianą był po prostu kotem... A zastanawiałem się gdzie wcześniej pojawiał się już Dex-starr, bo bym poczytał o gniewnym sierściuchu 😛

Rysunki są autorstwem wielu artystów, sporo średniaków, kilka świetnych przykładów dobrego rzemiosła, nic raczej nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale i całość nie jest tak spójna jak pozostałe tomy Green Lantern z okolic runu Geoffa Johnsa.



#87 Blackest Night Green Lantern Corps

Przeczytałem zeszyty Blackest Night tym razem pochodzące z serii Green Lantern Corps. Scenariusz Tomasi, rysunki Gleason. Drużyna, której pierwsze tomy Batman and Robin bardzo mi się podobały, ale z kolei Superman z Rebirth, mimo wielu świetnych momentów, cierpiał na burdel związany z kontinuum. Lubię Gleasona, tutaj jego rysunki tuszują 3-4 osoby i widać różnicę w jakości. Czasami rysunki są zmasakrowane a i tak, tam gdzie są dobrze dopracowane, całość cierpi na jakiś taki chaos wizualny i dostawałem sporego oczopląsu. Nadal najbardziej cenię go za B&R i jakoś nie mogę dorwać czegoś na podobnym poziomie. Chyba po prostu muszę doczytać tamtą serię i podjąć wysiłek zdobycia pozostałych tomów.

Fabularnie jest spoko, to taki rollercoaster napierdalańska z kolejnymi falami przeciwności, na które trzeba zadziałać sposobem i nigdy nie ma pełnego sukcesu i tak scenarzysta miota bohaterów od kryzysu do zażegnania do kolejnego.

Dużo jest guilt-tripów poszczególnych bohaterów ze śmiercią bliskich ze starych i nowych komiksów i to jest dobra emocjonalna podróż dla ludzi, którzy latami czytają latarników - ja sporo rzeczy wyłapałem i kojarzyłem, ale i tak nie mam na koncie przeczytanych wszystkich komiksów, do których ten tom nawiązuje, więc mogę się tylko domyślać jak wiele mogą z niego czerpać weterani. Zupełnie nomen omen zieloni czytelnicy mogą się odbić, ale nie trzeba być historykiem, by się cieszyć z tego komiksu. Poza tym wypełnia parę luk jakie miałem podczas czytania pozostałych pozycji około-blackest-nightowych.

Jest parę rzeczy, których chciałbym się przyczepić, ale rozumiem, że to po prostu służy kreowaniu zajebistosci poszczególnych superbohaterskich akcji i niekoniecznie musi być logicznie czy fabularnie spójne. Np. akcja z Mogo, choć spektakularna, strasznie krzyczy "Deus ex machina" i metoda, jaką stosuje, by się pozbyć przeciwników zmienia swoje zasady bez wytłumaczenia ze strony na stronę. Zaczynam też zauważać wybiórczość z jaką działają niektóre pierścienie. Np. czerwony złoczyńców wzmacnia i mają kontrolę nad tym co robią (Atrocitus) a ci "dobrzy" zamieniają się raz w oszalałe maszyny do zabijania (Guy) albo po prostu w bardziej gniewne wersję siebie (Mera)...

Ale i tak jestem pod wrażeniem jak długo ten event utrzymuje się na wyżynach ekscytacji i dostarcza dobrej efekciarskiej rozrywki.

A jeszcze kilka tomów mi zostało do przeczytania 😛



#86 Blackest Night Green Lantern

Wróciłem na moment do Blackest Night, tym razem tom z tie-in'ami z Green Lantern. Czytało się szybko i przyjemnie. Johns świetnie prowadzi historię w stylu marvelowskiego uniwersum filmowego. Mnóstwo wątków i postaci pędzących do przodu, bez zadyszki, dużo fajnego przeplatania motywów, nawiązań do starszej i nowszej historii DC i budowania nowych struktur uniwersum, bazując na istniejących elementach. Historia trochę bardziej skupia się m.in. na Stewarcie i jego wewnętrznych rozterkach i pokazuje też trochę akcji innych bohaterów DC, ktorzy tymczasowo posiedli jakieś pierścienie. Trochę ich jest i Johns nie skupia się na nich w tych zeszytach poza Merą i na kilka chwil Strachem na Wróble. Trochę żałuję, że nie przeczytałem od razu po głównym evencie, bo parę rzeczy zatarło się w pamięci.

Rysunki jak zwykle w serii, bardzo dobre. Dużo fajerwerków i kolorów. W tego typu historiach, często się gubię, bo miejsca wydarzeń wyglądają dość abstrakcyjnie, i tu też tak miewam, ale nie zdążam się poirytować, bo fabuła mknie dalej i dawkuje kolejne dozy blockbusterowej akcji.

Już wiem, że ten run ma stałe miejsce w mojej kolekcji i koniecznie wrócę do niego na kolejną lekturę. A tymczasem mam jeszcze kilka tomów uzupełniających do przeczytania, więc może w święta doczytam. Zastanawiam się czy może jeszcze raz samego eventu nie przypomnieć sobie.



#85 DCeased tom 1 Nieumarli w Świecie DC

Przedwczoraj przeczytałem DCeased tom 1, ale dopiero teraz udało mi się zabrać za napisanie parę słów o nim. Wiedziałem przed lekturą, że nie ma co się spodziewać buk wie czego, po prostu luźna rozrywka, scenariusz pretekstowy, byle wyłamać ze schematu znane postaci w sytuacjach, które nigdy by nie mogły mieć miejsca w głównym kontinuum. I w pewnym sensie lektura tego komiksu nie odbiegała od powyższego. Jednak brakowało mi tu czegoś odrobinę "więcej", ciut więcej treści niż tylko galeria kolejnych śmierci, które nie wywołują za wiele emocji. Nie ma tutaj "satysfakcjonujących" śmierci - wiecie, takich dotykających postaci, które wnosiły jakiś większy wkład w historię a których śmierć powodowałaby jakąś istotną zmianę. Oprócz kilku wyjątków i kilku sytuacji, które można byłoby na siłę podciągnąć pod to, to większość śmierci postaci jest na zasadzie: "o patrz, to bohater który pojawia się w komisach od kilkudziesięciu lat. a teraz nie żyje. następny proszę!". Poza tym liczyłem na trochę lepsze rysunki i lepiej przedstawioną akcję. Okładki są niesamowite, ale środek już to tylko wyróbstwo, schludne, jakby tak wyrachowane optymalnie między czymś co już jest ładne, ale jeszcze w miarę szybko da się narysować. Choć krwi jest pełno i jakies tam flaki są, to jednak po takim gatunku opowieści oczekiwałem więcej naturalistycznych motywów, więcej "cielesności", a tak to większość krwi to tylko rozbryzgi losowych "cięć w powietrzu".

Podoba mi się wpasowanie zombie do uniwersum DC - motyw z równaniem antyżycia uważam za świetny pomysł. Scenarzysta nie patyczkuje się i szybko zmienia status quo bez nadmiernej ekspozycji, byle mieć za sobą uwarunkowanie wydarzeń i leci z akcją do przodu. Parę razy śmiechłem, bo momentami bliżej temu do komedii. Gdy próbuje uderzać w bardziej poważne tony, zazwyczaj efekt jest nijaki. Niestety, większość emocji jakie może wywołać ten komiks łączy się jedynie z postaciami, które poznaliśmy i zżyliśmy się w innych tytułach. Tutaj nie oddano przestrzeni na rozwój postaci i tytuł po prostu nie broni się w ogóle jako niezależna historia. I może takie założenie było, ja jednak od takiego scenarzysty spodziewałem się odrobinę więcej rasowego storytellingu.

Mimo miałkiej większości, końcówka bezceremonialnie zostawia czytelnika z ciekawym stanem w jakim znajduje się świat przedstawiony, do którego doprowadziła seria wydarzeń przełamujących typowe oczekiwania czytelnicze. Z ciekawością sięgnę po kolejny tom, ale raczej traktuję już serię jako lekką jednorazową przygodę.


(...)

miało być @!?#$ krótko, serio, uwierzcie mi. a wyszło jak zawsze.

#84 Batman (N52) vol. 9 Bloom

Batman vol. 9 Bloom. Udało mi się w końcu doczytać całą serię Snydera. No jest jeszcze 10 tom, ale tam z tego co się orientuję, niewielki jest udział tego scenarzysty. Superheavy dochodzi do finału, fascynacja mechami Snydera osiąga tutaj szczyt, dowiadujemy się szczegółów powrotu Bruce'a Wayne'a a następnie zostajemy świadkami jak poświęca swoje nowe życie, by znowu stać się Batmanem. Podoba mi się porównanie Blooma do Jokera, choć walka z nim była trochę przeciągnięta i zupełnie nie wiem co robiła w niej "dziwna gwiazda" mającą pochłonąć miasto. Poza tym spoko, dużo pozamykanych arców, dużo callbacków i fajnie się spinają różne rozsiane po fabule elementy. Nie jest to majstersztyk, ale utrzymany na poziomie. Nie to co ta padaka z serii w Rebirth.

Rysunkowo Capulo miażdży, udowadnia, ile można pokazać stosunkowo niewielkim środkami. Nawet jego małe kadry z niewielkimi detalami są bardziej epickie od niejednego spreadpage'a innych rysowników. Fragmenty rysowane przez Paquette z kolei cechują się świetnie rysowaną architekturą, pełną detali, z wyczuciem skali i z gładką i równą kreską.

Krótka historia 27 z detective comics to nic wielkiego, ot taki teaser możliwej przyszłości grający na powtarzanej ciągle przez Snydera idei klonowania gacka. Spoko, ale mam wrażenie, że można byłoby więcej poświęcić czasu na faktyczną historię aniżeli spamować kolejnymi zajawkami, które choć intrygujące, pozostaną tylko zajawkami.

Na końcu tomu mam ogromną jak na trejda galerię okładek - przy czym są to przede wszystkim warianty związane z Batman v Superman. Sporo ładnych okładek, niektóre trochę na siłę, byleby było więcej wariantów do zdobycia. Jednak niewiele ma to wspólnego z treścią komiksu. Już wolałbym jakby ten ostatni zeszyt Snydera wrzucili...



#83 Batman Knight and Squire

Ciekawy spin-off runu Batmana Morrisona. Szkot dokonał reinkarnacji brytyjskiego knock-off'a Batmana i wraz z resztą zgrai przywróconych/wyobrażonych na nowo postaci zostawił sporo materiału do rozwijania przez innych autorów. Brytyjczyk Paul Cornell przedstawia niezależne już od gothamskiego bohatera własne przygody dynamicznego duetu jakim są "Knight and Squire".

Komiks kipi od nawiązań zarówno do kampowych komiksów lat 60 jak i kultury z Wysp. Ta komediowa seria z mrocznymi (i niespodziewanymi twistami) zmieściła na stronach zaledwie 6 zeszytów ponad 130 nowych postaci. Niektóre lepiej przedstawione, inne stanowią tylko "cameo", większość to jeden wielki żart. Ale nie bynajmniej z czytelnika. Czytelnik śmieje się wraz z autorami. Oczywiście, jeśli przebije się przez bardzo wymagający język. To nie jest angielski, jaki nas się uczy w szkołach, ani angielski znany z Hollywood czy YouTube'a. Ja momentami poddawałem się już z tłumaczeniem sobie wszystkich zawiłości języka nie z literatury, tylko z angielskiej ulicy czy pubu. No, z literatury trochę też 😉 Po każdym zeszycie autor uracza nas notą wyjaśniającą te bardziej trudne do rozszyfrowania nawiązania kulturowe, bardzo miło z jego strony. Bez tego, większości na pewno bym nie zrozumiał, z angielską kulturą styczność miałem wybiórczą (Monty Python, Mr Bean, itp.). Fabularnie ssie. To jedna wielka świadoma parodia/pastisz. I podoba mi się. Pierwsze zeszyty czytałem z większym trudem, ale końcówka jest bardzo satysfakcjonująca.

Rysunki Jimmy'ego Broxton'a nie są nadmiernie przepracowane, ale wykonane schludnie i bez baboli. Należy się uznanie za czytelne i ładne prowadzenie historii. Jedno, co mógłbym się przyczepić, to sceny akcji są trochę roztrzepane i brakuje tu płynnych powiązań między jednym a drugim kadrem. Ale nie szukałem w tym komiksie ekscytujących scen walki, więc oczekiwań żadnych nie zawiódł.

Taka ciekawostka dla miłośników humoru angielskiego. Fani Batmana i osoby słabsze w języku, mogą spokojnie odpuścić. Z głównego DC rozpoznałem tylko ze 3 postaci, nie licząc tytułowych bohaterów. Dla maniaków Morrisona poleciłbym, by sobie sprawdzić czy cokolwiek z jego prób wzbogacenia uniwersum Batmana autorskimi pomysłami zostało jakkolwiek kontynuowane przez innych autorów.



#82 Batman Gates of Gotham

Przeczytałem w oryginale tytuł, który u mnie przeleżał a został ostatnio wydany po polsku. Batman Gates of Gotham (u nas Budowniczowie Gotham) to prosta, elegancka historia pogłębiająca lore poprzez uzupełnienie historii powstawania Gotham. Komiks wspólnie pisany przez Snydera i Higginsa fajnie wpisuje się w narrację prowadzoną przez tego pierwszego z The Black Mirror i Court of Owls/ City of Owls, w której miasto jest jednym z głównych bohaterów (nie tak literalnie, jak u Kinga 😉 ). Ciężko tu mówić o jakiejś intrydze przyjemnej do eksploracji przez czytelnika. Ta jest tylko pretekstowa i mało satysfakcjonująca. Po odkryciu tożsamości mordercy, musiałem przekartkować komiks, by się upewnić czy ja go w ogóle znam... Głównymi atutami historii jest rozbudowanie przeszłości Gotham, relacje między poszczególnymi członkami bat-rodziny i ogólnie nadanie miastu jakichś głębszych cech, również związanych z topografią. Ciekawie prezentują się też niektóre sceny akcji, nie ograniczające się jedynie do naparzania z piąchy.

McCarthy fajnie operuję czernią, swój bardziej szkicowy styl wzbogaca dodatkowymi efektami w postprocesie (możliwe, że całość jest rysowana cyfrowo - tego nie wiem), a najbardziej charakterystyczne jest nietuzinkowe wykorzystanie wzoru klasycznego rastra. Okładki zeszytów mają niesamowity klimat.



#81 Superman Action Comics: The Oz Effect

Przeczytałem The Oz Effect i się zmęczyłem tymi całymi przygotowaniami do Doomsday Clock 😕 Miałem nadzieję na jakąś ciekawą motywację tytułowego złola, ale widzę, że cały jego gimmick opiera się jedynie na retconnie w związku z dziedzictwem Kal-Ela. A tak, to podobna śpiewka co zwykle, złol uroił sobie, że wszystko jest "be" i udowodni to Supkowi, zabierze mu nadzieję, potęgując to zło swoimi własnymi machinacjami - i ma to na celu pomoc Supermanowi? Bo oczywiście jest jeszcze ta nadchodząca niewyobrażalna siła co to ma zniszczyć wszystko, więc Oz chce uratować od pewnej zguby Supermana i jego rodzinę, ale ten musi najpierw porzucić nadzieję i przestać chronić ludzkość, która sama się skazuje na zagładę. Ciekawe, że na podobny motyw z intrygą wpadł King w swoim Batmanie. Ani tam, ani tutaj nie czuję wystarczającego uzasadnienia całego przedsięwzięcia i skomplikowanych nadmiernie intryg w świecie przestawionym - bo wiadomo, z punktu widzenia sprzedaży komiksów to świetna okazja na rozwleczone po wielu tytułach story-arc'i.

Bardzo podobała mi się kreska Bogdanovica, przypominająca mi nieco ulubionego Capullo. Ostatni zeszyt tego albumu narysował Will Conrad i czapki z głów za kunszt. Wraz z kolorami Hi-Fi tworzy niemal hiperrealistyczny obraz, zachowując jednak typowo komiksowy kreskowy charakter.

Podobnie jak The Button tutaj mam wersję OHC z obwolutą z grafiką lentykularną (jest takie słowo po polsku? to nie jest prawdziwe 3d, więc to chyba nieodpowiednie określenie) i grafiką pod spodem na okładce. Tu łatwiej się czyta niż poprzedni album, nie wiem czy kartki są luźniej spięte czy to po prostu kwestia mniej sztywnego papieru, który łatwiej się układa do czytania.

Komiks nie jest zły, ale boli mnie, że zostawia mnie z kolejną dziurą fabularną, której nie planuję uzupełnić, bo to już ostatni z tytułów z Supermanem, które planowałem czytać przed Zegarem Zagłady. Lecę dalej z chronologią kontinuum, więc przede mną metale, liga Snydera, jakiś kryzys w domu dla bohaterów z problemami... No, zobaczymy, zobaczymy...



#80 Batman/Flash The Button

W drodze do Doomsday Clock przeczytałem Batman/Flash The Button, zawierający zeszyty Batmana z runu Kinga, które pominąłem podczas lektury całej serii, oraz zeszyty z Flasha Williamsona połączone w jeden wątek. Niby część pisze King, ale odczułem mocno, że nie jest to zupełnie jego rodzaj narracji i wydaje mi się, że tam jednak więcej maczał Johns, któremu tylko podziękowano a nie wymieniono nawet jako pomysłodawcę na historię. Typowa johnsowa karuzela po kontinuum, zresztą spinająca jego dwa kryzysowe tytuły, bo i poprzedzający Flashpoint jak i zbliżający się Doomsday Clock. Nieskrępowana niczym, również granicami prawdopodobieństwa, wesoła zabawa z kolejnym potęgowaniem napięcia przed ostatecznym ukazaniem tego niebieskiego ziomeczka, o którym wszyscy już wiedzą, ale w razie czego pominę jego imię. Co tu robi Jay Garrick? Nie mam pojęcia, no ale hej! Co to byłaby za podróż przez Speedforce bez powrotu jakiegoś "zapomnianego" speedrunnera? Czytając, zastanawiałem się na ile King wcześniej przewidział włączenie Thomasa do fabuły swojej serii a na ile włączenie go było zmianą w następstwie po The Button...

Fabok ma niesamowite wyczucie i jest genialnym rzemieślnikiem. Porter podobał mi się bardziej w komiksach z 20 lat wcześniej, ale może to być też efekt nonszalanckiego nakładania tuszu. Ogólnie spoko, ale w porównaniu jednak wolę jego rysunki z JLA. Mam wydanie amerykańskie OHC z "lenticular dust jacket", pod którą znajduje się ładna okładka zawierająca czysty rysunek bez tytułu i blurbu. Przyczepię się jednak do pampersa jakiego ewidentnie nosi Flash, jego spuchniętego kolana i zdeformowanej stopy. Ale kolory ładne, o 🙂

Wydanie wygląda spoko, póki się nie otworzy samego komiksu. Cienki album, ale strony są tak ściśnięte, że nie chcą same utrzymać się otwarte, nawet po otwarciu równo w środku. Dla wygody podczas czytania korzystałem z podkładki z "przytrzymywaczką".

Ogólnie komiks mi się podobał, jako nieskrępowana rozrywka, Bruce jest uroczy w relacjach rodzinnych a Barry z groteskową lekkością podchodzi do kwestii katastrofy kontinuum na krawędzi noża... 😁 Uważam, że lepiej się to czyta niż zbędne teasery z serii o Supermanie Tomasiego... Ale właśnie kończę czytać The Oz Effect Jurgensa w bliźniaczym wydaniu, więc może coś zaraz się zmieni.



#79 Animal Man Omnibus (Morrison)

(Poniższy tekst pojawił się w dyskusji spod postu związanego z akcją "wspólnego czytania", której przedmiotem była lektura Animal Mana i której zwieńczeniem był film z dyskusją kilku grupowiczów.)

Czytając/słuchając opinii o Animal Manie, że to "przyziemny Morrison", "Morrison bez szaleństw", "Morrison na detoksie", czuję potrzebę zwrócenia uwagi potencjalnym czytelnikom nieobytym z Morrisonem, żeby nie spodziewali się prostego i przyziemnego komiksu 🙂 To jest prosty komiks... jak na Morrisona właśnie 😃

Poniżej piszę co mi się podoba w tym komiksie, pomijając to, co już zostało powiedziane na filmie. Wcześniej jednak rzucę swoją refleksją na temat rysunków, jako że jestem raczej świeżym kolekcjonerem, nie czytałem tm-semików, ciężko mnie przekonać do oprawy graficznej starych komiksów. Okładki serii są niesamowite, w ogóle nie widać, by się zestarzały, bardzo miło się na nie patrzy, zarówno pod kątem konceptualnym jak i wykonania. Rysunki w środku jednak mocno się zestarzały.

Tła są bardzo ubogie. Nie wymagam od rysownika, by rysował każde okno w budynku, ale zupełnie gołe tła powinny być stosowane sporadycznie, jako jeden z wielu środków wyrazu. Jak chociażby pod koniec, kiedy historia "wychodzi poza kadry". W większości przypadków jednak jest to efekt oszczędności. Nawet dość prosta do narysowania roślinność woła o kilka chwil na dopracowanie.

Twarzom choć są bardzo ekspresyjne, brakuje często doszlifowania, szczególnie dzieci - wyglądają jak małe karykaturki ludzi z trollowymi oczami - dziecięce rysy twarzy powinny być oddane bardziej łagodną kreską.

Ja wiem, że komiks ma swoje lata, ale paleta kolorów jest boleśnie uboga i są często nanoszone w sposób niechlujny (szczególnie pod koniec serii). Nie uważam za konieczność ponowne nanoszenie kolorów, ale tutaj przydałoby się poprawienie ewidentnych braków, jakiś retusz, lekkie odświeżenie (nie mam jak porównać, ale możliwe, że jakiś retusz był - jeśli tak, to przydałoby się więcej).

Zgadzam się, że rysownik dobrze oddaje w swojej pracy scenariusz Morrisona, co samo w sobie już nie jest łatwe. Niestety chociaż z rzadka, ale jednak, dowiadujemy się o niektórych rzeczach jedynie z dialogu bez pokazywania tego na rysunku.

Mimo swoich uwag krytycznych muszę oddać sprawiedliwość rysownikom, co zostało wspomniane w dyskusji, że ekspresja twarzy dobrze oddaje dramatyzm sytuacji oraz, że przebijanie czwartej ściany zostało świetnie ukazane.

Teraz więcej o moim ulubionym autorze komiksów.

Czytając tego omnibusa, na początku odniosłem wrażenie jakbym oglądał jakiś stary amerykański sitcom - jest sobie rodzinka, ma swoje perypetie i ot tak się składa, że głowa rodziny jest bohaterem "gorszego sortu" o green peace'owych ciągotach. Szybko jednak żarty o nieudanej bohaterszczyźnie i górnolotne hasła zielonych ustępują dramatyzmowi, filozofii i metaopowieści.

Podoba mi się podejście Morrisona do kontinuum komiksowego w kontekście tego, że nie ignoruje głupotek i absurdów pojawiających się szczególnie we wczesnych, infantylnych latach komiksowej bohaterszczyzny. Świadomie przypomina o nich i na nich buduje swoje nowe idee, akceptując fakt, że mają swoje miejsce w historii. Przykładem jest origin Animal Mana - nie znam późniejszych retconów, ale Morrison wg mnie świetnie spisuje się, dodając coś od siebie do istniejącej "mitologii". Więcej autorów powinno brać przykład: nie iść na łatwiznę, t.j. mniej zmieniać/ignorować przeszłość, tylko podążać trudniejszą drogą i więcej budować na istniejących fundamentach jakkolwiek absurdalnych. Udało się w Animal Manie, udało się w Batmanie... I mniej byłoby kryzysów i dziur w kontinuum.

Emocjonalna jazda bez trzymanki i odkrywanie kolejnych kart zakręconej fabuły obok łapania wszystkich nawiązań popkulturowych zapewniła temu tomowi stałe miejsce na mojej półce 🙂



#78 House of M

I znowu X-meni, i znowu pojedynczy tom. House of M często pojawia się na listach "co przeczytać przed X" (X=dowolny tytuł o mutantach z ostatnich kilkunastu lat). Do tematu podszedłem z dystansem, bo Bendis. Historia, choć ciekawie się zaczęła, na dalszym etapie jest coraz bardziej absurdalna i cierpi na sporą ilość fabularnych "skrótowców", w tym niesławną "deus ex machinę". Najlepsze dla mnie momenty to oddanie dramatów poszczególnych postaci i, szczerze mówiąc, nie jestem pewien czyja to bardziej zasługa: scenarzysty czy rysownika. Rysunkowo też całkiem fajnie. Czasami gubiłem się jaki panel mam czytać, czasami dymki były zbyt chaotyczne i można było je czytać w dowolnej kolejności, ale co wyróżnia się na plus to miejscami sporo fajnej gry dużymi czarnymi przestrzeniami i sporo "sekwencjonowania" scen. W kolekcji zostaje, bo może będę kiedyś uzupełniał innymi X-tytułami.


(...)

sporo jest głosów, że to najlepszy komiks o Scarlet Witch. nie znam wiele komiksów o niej, ale w tym tak naprawdę nie ma jej za wiele. za to pragnę zwrócić uwagę jak świetnie przestawiony jest Magneto, taki wiecie, z ludzkimi uczuciami...

#77 Avengers vs X-men

Kolejny jednostrzał, który jednak zostanie chyba w mojej kolekcji (w odróżnieniu od wczorajszych jednostrzałówek). Avengers vs X-Men poprzedza The Red Shadow i zawiera to, co było najbardziej intrygujące w tym drugim tytule. Świetnie się to czyta, typowe głupotki są do zaakceptowania, bo podane są wyśmienicie. Nawet jeżeli końcówka bardzo naiwna (i wywołująca zapytanie: czemu do razu nie zastosowano tego "przepisu" na pokonanie Phoenix zamiast męczyć się i tracąc tyle ludzi po drodze...?) to reakcje postaci i zmiany w nich zachodzące sprawiły, że jest to bardzo satysfakcjonującą lektura. Kurde, chociaż Scott podobnie się tu zachowuje w trakcie historii jak w 1 tomie Uncanny Avengers, odniosłem wrażenie jakby w UA cofnął się i był tym samym bucem z początku AvX... To kolejny przytyk do miałkiej historii z wczoraj... Szkoda, bo zmiana w tym bohaterze mogła być ciekawie pociągnięta. Podsumowując, to będzie nieliczny z tomów marvelowskich, jakie zachowam w kolekcji. Dzięki niezależnej strukturze opowieści nie potrzebuję góry komiksów, by cieszyć się tą historią.



#76 Uncanny Avengers vol. 1 Red Shadow

Jednostrzał. I na pewno nie będę kontynuował tej serii. Zacząłem dzisiaj od super fajnego komiksu, ale kończę tą nudną powtórką z rozrywki. Znacznie mniej siedzę w Marvelu niż w DC i początek tego tomu był dla mnie intrygujący, bo najwyraźniej wydarzenia go poprzedzające mocno namieszały w kwestii mutantów. Ciekawie zestawiona drużyna, ale fabuła wynudziła mnie śmiertelnie. Niestety do nikąd to nie prowadzi. Jest kilka na siłę drastycznych momentów, kilka ciekawych pomysłów, ale wszystko niemiłosiernie posklejane strasznie nudną rutyną... Graficznie poprawnie, ale bez fajerwerków, nie ma na czym oka dłużej zawiesić.



#75 Deathstroke (N52) vol. 1 Gods of War

Jednorazówka z ostatniej transakcji wiązanej przeczytana. Jakie ładne to to. Tony S. Daniel naprawdę super rysuje, przynajmniej jeśli chodzi o rzemiosło. Efektownie wyglądający akcyjniak. Niestety fabularnie większość czasu "meh", a jeśli zacznie się zastanawiać nad niektórymi głupotkami, to nawet słabiej. Najbardziej rozczarowujące jest zakończenie. Stawka jest podbijana do granic absurdu a na końcu po prostu wszystko się kończy bez wyjaśnień co się właściwie stało. Nie zachęca do inwestowania w dalszą serię, chociaż podczas lektury zastanawiałem się nad tym, bo sporo w tym komiksie relacji między postaciami z New Teen Titans oraz z runu Tytanów Johnsa. Szkoda tylko, że w zasadzie z tymi relacjami nic się nie dzieje tutaj. Po prostu są przedstawione. Za to sceny walki to uczta dla oczu, szczególnie jedna taka tocząca się w Gotham 😉



#74 Blackest Night

Ohmygod! Ale to dobre! Zwykle po lekturze (nawet satysfakcjonującej) rozwlekłych eventów, czuć zmęczenie. Mimo, że tytułu, które czytałem, przygotowując się do lektury Blackest Night, już zaczęły mnie męczyć, to już sam komiks wzniecił zainteresowanie praktycznie każdą swoją stroną! Jest to dzieło na swój sposób naiwne i może nazbyt pompatyczne, ale przyjmując z akceptacją te aspekty, można cieszyć się niesamowitym kunsztem z jakim Johns układa tę swoją epicką fabułę i jak pięknie ją zazębia z istniejącym kontinuum uniwersum DC i jednocześnie daje sporo możliwości do rozwinięcia w przyszłych tytułach. Mam ochotę na więcej, a jeszcze mam do czytania tie-iny oraz Brightest Day!



#73 Worlds' Finest (N52) Huntress/Power Girl vol. 3 Control Issues

World's Finest vol. 3 z N52 za mną - nic specjalnego, ten sam problem co z poprzednim tomem - do niczego tak naprawdę nie dąży i kończy się zanim coś naprawdę się stanie. Kilka śmiesznych dialogów. I ładne to przez większość objętości. Do przeczytania i zapomnienia.



#72 Batman Odrodzenie tom 12 Miasto Bane'a

czytam 12 tom i początek jest intrygujący i interesujący, clayman świetnie do tego rysuje. mam nadzieję, że King nie popadnie w smęty i cholerne powtórki, to może nawet z przyjemnością sobie doczytał ten run.

(...)

Finisz! Ostatni tom podobał mi się. Wiem, że kontrowersja co do losu jednej z postaci jest szczególnie nielubiana wśród fanów Batmana. Możliwe, że dałem radę to przełknąć, bo już długo znałem ten wątek i zdążyłem się "pogodzić". Poza tym, uważam, że King dobrze oddał wagę tego wątku i oddał mu sprawiedliwość. Bałem się, że to będzie szybki i nieznaczący dla całości zabieg dla samej kontrowersji, jak to już bywało w poprzednich tomach... Nadal nie trafia do mnie logika, którą kierował się główny villain - jakiś pomysł tu jest, ale ostatecznie, by wyciągnąć z tego jakiś sens, potrzebne były bardzo grube nici. Czytałem świetne komiksy z dużo gorzej napisanymi przeciwnikami i poza tym King zdążył mnie przyzwyczaić do tego, że nie ma co się napalać na długo budowane twisty i za bardzo analizować. Trzeba to potraktować jako czystą, prostą rozrywkę a nie ambitne, rozbudowane dramaty z głębią... I z takim podejściem, wbrew usilnym próbom udowodnienia przez autora, że jest inaczej, skończyłem czytać ten run na pozytywnej nocie. Mało tego, po tym jak już zakończyłem główny wątek, ostatnia historia umiliła mi zamknięcie tego albumu, bo choć prosta i nieco przydługa na przyjętą formę, fajnie podsumowuje istotę Batmana - pokazuje efektywnie z jakimi absurdalnymi przeciwnościami musi się ten bohater borykać każdego dnia. Rysunkowo Miasto Bane'a momentami stoi na bardzo wysokim poziomie, szczególnie Clayman jest niesamowity. Nawet przekonałem się do Fornesa i jego bardziej uproszczonej kreski. JR JR to nie moja bajka, brak dynamiki, postacie bajkowo-groteskowe, bardzo dużo uproszczeń i skrótów w pośpiechu.

Kończę swoją przygodę z tym runem i oceniam go ostatecznie jako "nie taki diabeł straszny jak go malują"... Kilka pozytywnych zaskoczeń, są tu przyjemne elementy, do których będę porównywał komiksy następne w kolejce do lektury. Bardzo dużo czasu uważam za czyste marnotrawstwo, za dużo krążenia wokół tego samego, bez popychania fabuły do przodu, za to z ogromem grafomańskiego ego i usilne wciskanie "rewolucyjnych" środków stylistycznych będących porażką od konceptu do wykonania. Stanowczo za dużo tych tomów. 13 tomów (ostatni jest podwójny) plus poboczniaki to gruba przesada - spokojnie te wątki mogłyby się zmieści w 6-8 tomach przy wycięciu tych bezczelnych recapów, dłużyzn, przypowieści typu ctrl+c ctrl+v, ogromnych spreadpagów na każdym kroku, przedstawiania się i łamania cholernego kręgosłupa.



#71 Batman Odrodzenie tom 11 Upadek

eh, jestem w trakcie czytania 11 tomu Batmana Kinga... ten spreadpage to ukoronowanie problemów całej serii... nie zaprzątajcie sobie głowy próbą odczytania tego co złapałem słabym aparatem. generalnie King sobie podsumowuje tutaj 10 poprzednich tomów monologiem łączącym wszystkie poruszane wątki w jeden genialny plan, który to Batman oczywiście rozszyfrował OD SAMEGO POCZĄTKU. i jednocześnie sam sobie zaprzecza tutaj, doceniając "mądrość" Bane'a, mimo że kilka stron temu wyzywał go od ograniczonych umysłowo. jednocześnie jest to przejaw najgorszego rodzaju ekspozycji, jakiej mnóstwo w tej serii. pełno małych prostokatów wypełnionych tekstem, nie poruszających fabuły do przodu i duży rozciągający się na dwie strony rysunek, w którym nic się k***a nie dzieje. poza tym, tak bucowatego, aroganckiego i gniewnego niczym niewyżyty nastolatek Batmana nigdy nie czytałem i nie podoba mi się


dotychczas próbowałem na chłodno opisywać wrażenia i szukać jednak jakichś pozytywów, ale w tym momencie jestem po prostu wkur****y na Kinga, który jest leniwy i ma czytelników za idiotów. nie dziwię się, że ta seria, mimo że nie jest najgorszym gównem, jest tak nielubiana

jeszcze tylko sprostuję, na następnych stronach jest jeszcze więcej ekspozycyjnej tyrady... i jednak to nie tyrada Batmana, tylko... no właśnie. kogoś innego. nie mniej jednak wcale ta rewelacja mi tego nie osładza, eh...




to są fragmenty tego samego monologu, który zaczął się od tych stron z mojego pierwszego komentarza... ładnie ilustruje z czym czytelnik ma do czynienia...

ktoś poczuł potrzebę wyjaśniania dotychczasowych wątków wprost, podając na talerzu jednocześnie wmawiając czytelnikowi jak to kurde misternie pięknie jest uknute i zaplanowane... za pomocą ekspozycji. żeby nie było miejsc na wątpliwości, jakby ktoś źle odczytał poprzednie 10 tomów i nie zrozumiał, nie wyłapał drobnych niuansów i jakby mu po prostu to wszystko się nie kleiło do kupy. bo czytelnik to idiota. jeśli czegoś nie rozumie to pisze, że jest głupie i bez sensu. no to tutaj scenarzysta sam wyjaśnia, niby słowami Thomasa, jak powinno się interpretować jego dzieło. rysownik nie wie co do tego narysować? a tam! niech palnie kilka ładnych podwójnych rozkładówek z czymkolwiek, niech będzie że z jakimiś motywami z poprzednich tomów...

(...)
11 tom runu Kinga o Batmanie za mną. Tym razem dzieliłem się na bieżąco swoją frustracją z lektury. W dupie już mam, że pojawiają się w kółko powtarzane te same teksty kopiuj-wklej. Po pierwszym czytaniu zlałem powtórki i już nie czytałem ponownie: piosenka śpiewana przez Thomasa, pełna treść bajki, którą już nas wcześniej uraczono... 5 częściowa historia, w której wartościowa jest w zasadzie jedna rozmowa między Thomasem i Brucem, reszta spokojnie mogła być odcięta na etapie readkcji. Resztą albumu nie powiązana z resztą. Ciekawa historia z Ridlerem, starająca zrobić coś wiecej, nic specjalnego, łamigłówka raczej banalna, ale doceniam. Krwawy eksperyment Hugo Strange'a przypomina nam o obecności tej postaci. Ciekawa kreska, trochę przemocy. Przeczytane, zapomniane. Joker pokonujący się sam gadżetami podczas próby rozebrania pochwyconego Batmana - trochę zabawny pomysł na filler, dobrze że nie rozdmuchany do głównego wątku, ale też nic specjalnego. I dowiadujemy się czego boi się Bane. Przewidywalne i do niczego nie prowadzi. Rysunkowo w albumie jest ok. Janin już nas przyzwyczaił do świetnych rysunków, za to Fornes serwuje kreskę nawiązującą do Year One (za czym średnio przepadam, ale rozumiem, że dla wielu może być plusem).



#70 Worlds' Finest (N52) Huntress/Power Girl vol. 2 Hunt and be Hunted

Worlds' Finest z New 52 (2 tom) to powinna być ciekawa pozycja: dwie kobiece postaci uwięzione nie w swojej wersji Ziemi współpracują, do tego dwóch uwielbianych przeze mnie artystów: Perez i Maguire. Podobają mi się dialogi i reakcje bohaterów, nawet kupiłem bardzo krótką znajomość Huntress z Damianem Waynem. Jednak sama fabuła krąży sobie wokół czegoś i jakoś tak z trudem prze do przodu. Nie lubię rozwleczonych fabuł, wolę jak jakiś główny wątek zamyka się w jednym tomie. A tu, żeby cokolwiek z tego wyciągnąć i w pełni ocenić, muszę sięgnąć po następny. A, i moi idole nie podołali z rysunkami. I w sumie to niewiele tu rysują, pojawiają się byle tylko można było ich nazwiska dać na okładkę (no, przyznaję: Maguire całkiem spory kawałek narysował, ale nie rozpoznałem go od razu - sporo się zmieniło od czasów JLI). Widać, że komiks rysowany w pośpiechu - multum artystów pracowało nawet nad pojedynczym zeszytem. Dużo bardziej przypadły mi do gustu rysunki Kena Lashleya - takie najntisowe, dynamiczne, lekko szkicowe, ale nie brak im detali. Lektura ok, nie porwała, ale też nie zażenowała.



#69 Supergirl Beyond Good and Evil

Trzeci z posiadanych przeze mnie tomów Super Girl sprzed New 52 przeczytany. Dużo bardziej trzyma się kupy niż poprzednie, nawet pomimo, że między tym a poprzednim jest nieprzeczytana przeze mnie dziura. Trochę dziwi mnie, że tyle zeszytów jest potrzebne na rozwój tej postaci i jeszcze nie wyszła z fazy "nowicjuszki, którą trzeba kontrolować". Mały retcon pozostały po Loebie i Super Girl w końcu nie jest zła na Supermana za przesadną kuratelę. Szkoda, że relacja między nimi tak długo stała w miejscu. Co ciekawe, aby Super Girl to zrozumiała, czytelnik musi przejść jeszcze raz przez origin Supka. Kolejna historia w końcu próbuje nadać Super Girl trochę charakteru i ta postać stara się być czymś więcej niż superboaherką. Podjęta przez nią decyzja ma tytaniczny wpływ na przyszłość ludzkości, więc znajduje się ktoś w przyszłości, kto musi się cofnąć do jej czasu i ją powstrzymać. To be continued. Rysunki przez większość albumu średnie, ale poprawne. Reminescencje z czasów Kryptona są narysowane niechlujnie przez jakiegoś nieutalentowanego wyrobnika. Nie planuję zachować tej serii w kolekcji, ale będę się rozglądał za kontynuacją tej historii, by dokończyć wątek.



#68 Supergirl Candor

Bardzo dziwny zbiór, niby kontynuacja Super Girl, którą zapoczątkował Loeb, ale zaczyna się od historii JSA Classified Johnsa o Power Girl (swoją drogą wytłumaczenie czemu Power Girl świeci dekoltem jest najgłupszym pretekstem jaki można napisać...). Nie ma związku z resztą albumu, oprócz tego, że Power Girl pojawia się w tytułowej historii Candor. Ale zanim do tego dojdzie jeszcze mamy historie z JLA i Supermana uzupełniające wydarzenia z Infinite Crisis, następnie jakiś One-Shot Verheidena z zeszytu Superman/Batman, który nie znalazł się w polskim wydaniu tej serii - nic dziwnego, bo nic nie wnosi - to krótka przygoda Power Girl, Supermana, Huntress i Batmana, gdzie herosi zostają uwięzieni w ciałach heroinek i muszą działać szybko, zanim ich osobowości nie znikną. Huntress wyjawia Batmanowi łączącą ich tajemnicę, ale nawet to na nic nie wpływa, bo "amnezja"... Eh, męczą mnie takie głupoty. I co to robi w tym tomie? Tam nawet nie ma Super Girl. I mało tego, toczy się chyba na Earth Two... Ale trzeba się tego mocno domyślić, ewentualnie przeczytać blurb na okładce...

Tytułowa historia chyba jest urwana. Jest przedstawiona w bardzo nieczytelny sposób i na siłę stara się być ynteligentna. Bo kończy się nagle i bez konkluzji. Znaczy konkluzja jest, ale wygląda tak jakby Joe Kelly, scenarzysta, znudził się nią, zamiótł pod dywan i kontynuował swoje nieczytelne fantazje bez kontekstu w inną stronę. Gdybym nie miał oczytane innych komisków z tego okresu to już bym zupełnie się zagubił, bo są tu jeszcze wątki z Teen Titans i Infinite Crisis... Nie ma tu fabuły, którą możnaby śledzić. Tak jakby ktoś nie mógł się zdecydować na to, w którą stronę poprowadzić postać Super Girl i ciągle się rozmyślał. Rysunki za to bardzo ładne, rzemieślniczo na wysokim poziomie.



#67 Batman Odrodzenie tom 10 Koszmary

10 tom Batmana Kinga za mną. Tytuł "Koszmary" wygląda początkowo jak zbiór niezależnych historii, ale w każdej uświadczymy elementów, które nie pasują i zdradzają, że to fragmenty większej fabuły. Pomysł prosty i ciekawy i mimo objętości nie czuć znużenia formułą jak w przypadku innych podobnych zabiegów "wydłużania" przez Kinga. Graficznie tom zachwyca i dobrze korzysta z całej gamy różnorodnych artystów. Z ciekawostek, King stworzył swoją wersję "cichego zeszytu". Jego konkluzja jest bardziej żartobliwa, aniżeli popychająca fabułę do przodu. Morrison w tej materii więcej osiągnął w swoich New X-Men, co nie znaczy, że cicha historia Kinga jest zła oczywiście. Mamy też znakomity fanserwis w postaci "tańca z Catwoman przez różne interacje bohaterów". Znalazło się kilka stron typowej dla Kinga symetrycznej grafomanii, ale nie jest tego aż tyle jak w niektórych poprzednich tomach, więc do przeżycia (albo ja zbudowałem w sobie więcej tolerancji na taki crap). Wątek Bane'a jak zawsze głupkowaty, przedramatyzowany i ta postać zamiast jawić się jako przebiegły inteligentny przeciwnik w zgodzie z charakterem, zachowuje się jak gniewny nastolatek i buc, który usilnie znajduje kolejne okazje by się k***a przedstawić. Jakby w trzecim tomie nie było tego wystarczająco dużo... Podsumowując: ładny, szybko czytający się tom, nie za bardzo popychający fabułę do przodu, z mankamentami do przeżycia, dobry pretekst do przestawienia kilku pomysłów, na które King nie znalazł miejsca w innych tomach. Jest ok. Nie jest koszmarem 😉



#66 Batman Odrodzenie tom 9 Drapieżne Ptaki

9 tom Batmana przeczytany: główny wątek trochę zagmatwany i trzeba się przebić przez poezję. Generalnie Batman jest wkurwiony, przez co jest podatny na manipulacje i leje wszystkich po mordach. I wszystko jest częścią wielkiego planu. Mam za złe Kingowi, że ciągle coś przemyca, jakieś zachęcajki, a potem niewiele z tego wynika niestety. Pozostałe historie to zbiór niezwiązanych z niczym fillerów: fajna jest relacja gliniarza potraktowanego gazem Stracha na Wróble oraz historia opisująca relacje Alfreda z paniczem. Co ciekawe zmieściły się dwie opowieści o dronach i żaden z tych wątków nie jest ciekawy w ogóle. Jest jeszcze jakiś crap o przygodzie w górach przy polowaniu na Wielką Stopę, ale nic z tego nie wynika oprócz tego, że Batmanowi nie powinno dawać się licencji na polowanie. Ponadto współpraca dwóch największych detektywów w DC jest mało detektywistyczna.



#65 Batman Odrodzenie tom 8 Zimne dni

Z tym tomem - Zimne Dni - wiązałem wielkie nadzieje, bo pomysł na Bruce'a jako przysięgłego stojącego w opozycji do Batmana bardzo mi się podobał. Na początku lektury bałem się jednak, że będzie to spłycona i skrócona komiksowa wersja świetnych Dwunastu Gniewnych Ludzi, filmu, który bardzo sobie cenię. Na szczęście King nie zawiódł, dodaje coś od siebie i tym razem oceniam jego próbę uczłowieczenia Batmana za bardzo udaną. Spotkania z groteskowymi przeciwnikami Batmana przy akompaniamencie sucharów Nightwinga wspominającego czasy Dynamicznego Duetu są ok jako szybka przypominajka relacji obu bohaterów. Wątek zabójcy fajnie poprowadzony, bardzo prosty fabularnie, ale przedstawiony z klimatem. Wkurzony jestem trochę na układ stron za szybko zdradzający co ma się wydarzyć. We wcześniejszych tomach też na to natrafiałem, ale bledło w zalewie innych problemów. Nie czaję tylko związku z pewną postacią z Apokolips - dopuszczam możliwość, że po prostu nie czytałem czegokolwiek poruszającego tę zależność. Nie jest to bardzo istotne, ale bardziej mnie zastanawia jak Batman był w stanie załatwić tę postać "z dyńki". King chyba przecenia ten ruch. A, i Batman jest mordercą. Osoby, której już kiedyś dopuścił się próby zabójstwa. Taka ciekawostka. Na pewno później się okaże, że jednak nic się nie stało, ale na tym tom się kończy. Generalnie perła w zalewie Kingowej szmiry, ja się dobrze bawiłem.



#64 Batman Odrodzenie tom 7 Ślub

Dobiłem do ślubu Batmana z Catwoman. To znacznie grubszy tom od pozostałych, bo oprócz regularnej serii zawiera również kilka zeszytów tie-in. King odlatuje ze swoimi historiami. Prezent - nie wiem dla kogo to jest historia, broniłaby się w zupełnym odcięciu od uniwersum DC, nie wiedząc jakie charaktery mają postacie w niej przedstawione. Jednocześnie zawiera mnóstwo smaczków dla tych co to uniwersum mają w małym paluszku. Uważam, że King dobrze zna ten materiał, więc zniekształcenie przez niego postaci Booster Golda musiało być celowe, z premedytacją. Dopiero co ta postać przeżywała swój "renesans" we wcześniejszych tytułach, w dużej mierze dzięki Johnsowi i jak dla mnie to jest taki rodzynek wśród bohaterów DC. King zrobił z niego straumatyzowanego szaleńca nieświadomego co się wokół niego dzieje i bagatelizujalącego konsekwencje swoich czynów. O infantylnym gównianym humorze nie wspomnę. Dawno mnie nic tak nie zażenowało. Dalszą część tomu dużo lepsza. Tie-iny Tima Seeleya bardzo wyróżniają się na tle reszty (bo w końcu dialogi są bardziej naturalne, a na pewno bardziej tradycyjne). Bardzo efektywnie żongluje motywami szczędząc czytelnikowi niepotrzebnej ekspozycji, tak że i bez kontekstu łatwo łapać w czym rzecz. Poza tym wyczułem sporo inspiracji Morrisonem (raz mniej, raz bardziej oczywistej), co mi rzecz jasna przypasowalo. King wraca do formy w świetnej konfrontacji z Jokerem w gotyckiej katedrze, która zamienia się w pogadankę najlepszych psiapsiół między Jokerem i Catwoman. Zakończenie z dupy jak zawsze, ale to podróż jest istotna. Końcówka albumu choć zaczęła się obiecująco, szybko zmęczyła. Fajny pomysł użyczenia stronic gościnnym rysownikom. Niestety prace "starej gwardii" (poza niezastąpionym Jimem Lee, który zawsze daje z siebie 100% jak nie więcej) psują efekt, bo wyraźnie się nie postarała. Ponadto nie pomaga fakt, że King znowu popadł w swoje bełkotliwe tyrady o niczym. Że niby o oczach. Znowu symetria. Znowu ckliwe grafomaństwo. Doceniłbym, ale musiałoby zajmować frakcję tego. Nad zakończeniem nie będę się za bardzo znęcał, kupiłbym to. Naprawdę. Gdyby tylko na siłę nie wciskać w to Bane'a... Jak mam uwierzyć, że on to wszystko sfingował? Jak trzeba być frajersko naiwnym, by uznać, że to wszystko pasuje. Bardziej naciąganej historii nie czytałem.



#63 Batman Odrodzenie tom 6 Narzeczona czy Włamywaczka?

Już połowa serii za mną. Ciekawy tom. Najbardziej podobała mi się pierwsza historia, choć krótka i przewidywalna, ale podana w bardzo klimatyczny i niepokojący sposób. Rewelka. Ogólnie cały tom to zbiór niezależnych krótkich opowiadan i myślę, że takie Kingowi wychodzą najlepiej. Ciekawe pomysły zrealizowane sprawnie, bez rozdmuchiwania. Historia, w której przeniesienie do świata, gdzie czas płynie inaczej jest tylko pretekstem, by oddać realistycznie przedstawione relacje międzyludzkie. Powrót trochę nadmuchanego dramatyzmu i naciąganej konkluzji w historii z Ivy, ale kilka ciekawych pomysłów wynagradza cierpliwość 🙂 Ostatnia historia to ckliwe wspominki przygód Batmana i Catwoman z różnych okresów, aczkolwiek tu mam za mało wiedzy na temat ramoty, by docenić w pełni - nie mniej jednak ciekawostka i nie za długa i ładna, więc na plus. Zaczynam się zastanawiać czy sobie w kolekcji nie zachować po prostu pojedynczych wątków z tej serii, bo jak dotąd niezależne historię dużo lepiej mi wchodzą, a rozwleczony wątek główny konfliktu Batmana i Bane'a jest dla mnie nie do strawienia.



#62 Batman Odrodzenie tom 5 Zaręczeni

5 tom Batmana Kinga za mną. Tak, jak się spodziewałem, bardzo przyjemna lektura. Pierwszy arc polegający na spotkaniu z Talią Al-ghul niezbyt wciągający i trochę przeciągnięty, mimo wszystko za dużo "rozwoju" relacji między postaciami tam nie ma, oprócz w sumie Damiana, ale można było to zmieścić w obojętnie jakim innym wątku a nie poświęcać na to tyle stron. Podwójna randka super. Pourywane dialogi, choć czasami meandrujące wokół dziwnych rewelacji, dostarczają całkiem sporo treści na temat bohaterów, dodatkowo podbite przez oczywistą symetrię. Historia "Pewnego dnia" choć zaczyna się nieco dziwnie (kolejna absurdalna dedukcja: odnaleźć mieszkanie po wyśledzeniu użytej na ścianach farby za pomocą próbki mysiego kału od pupilków Catwoman... Jeżeli to jest oczywisty żart to nieśmieszny. Jeżeli tak na serio, to żałosne. ) Ale reszta historii nadrabia. Graficznie szału nie robi, podoba mi się stylistyka stosowana przez Claymana, aczkolwiek tu trochę nadużywa wg mnie kopiuj-wklej. Już powoli gorycz po pierwszych tomach mi mija.



#61 Uncanny X-force vol. 1 (Remender)

Na pewno dziś tego nie skończę, ale muszę się podzielić już wrażeniami. Uncanny X-Force Remendera jak dotąd utrzymuje moje zainteresowanie świetnymi dialogami, pędzącą do przodu fabułą z intrygującymi motywami. A to dopiero początek pierwszego tomu... Ten komiks stoi póki co w totalnej opozycji do Uncanny Avengers tegoż autora... Mam wrażenie jakby dialogi pisał ktoś zupełnie inny, ktoś kto ma pomysły i zdolności tworzenia fabuły. Ba, nawet używane słownictwo jest na zupełnie innym poziomie. Avengers to podstawowy angielski, bez żadnych literackich niuansów. Przy X-Force muszę czasami posiłkować się google tłumacz, bo sporo bardziej zaawansowanego słownictwa i mnóstwo różnych idiomów. Bardziej wymagająca, ale intelektualnie bardziej satysfakcjonującą lektura. Mam nadzieję, że run do końca utrzyma poziom i zachowa miejsce w mojej kolekcji. Kuźwa serio, polecam sobie porównać pierwsze 5 zeszytów Avengers z X-Force. Jakbym nie miał na okładce napisane, to bym nie uwierzył, że to ten sam autor, w tym samym uniwersum, pisane w zbliżonym do siebie okresie czasu...

(...)

Pozostałe Kingowe Batmany zamówione, powinny dojść na początku przyszłego tygodnia. Więc przerwa od mojego marudzenia, właśnie przeczytałem komiks, w którym bardzo ciężko mi się do czegoś przyczepić 😃 Pierwszy tom zawierający połowę runu Uncanny X-force Remendera (20 zeszytów) bardzo mi się podobał - trafia do mnie takie inne podejście do przygód mutantów 🙂 Remender świetnie prowadzi dialogi, są bardzo naturalne, dużo przestrzeni poświęca relacjom między bohaterami, minimalizuje ekspozycję, zostawia inteligentnemu czytelnikowi niedopowiedzenia i przede wszystkim niestrudzenie buduje napięcie i niepokój podbijając stawkę coraz wyżej i wyżej, ale nie popadając w absurdy i nie gmatwając niepotrzebnie i tak zakręconej fabuły 🙂 I muszę się przyznać, że pierwszy raz wzruszyłem się, czytając komiks. Nie łatwa to sztuka wywołać u mnie takie emocje, szczególnie, że ograniczam się raczej tylko do super hero, które zwykle odwołuje się do prostszych emocji 😉 Mam wrażenie, że to zupełnie inny scenarzysta niż ten od Uncanny Avengers, tytuł którego pierwszy tom w mojej ocenie jest godzącym w inteligencję i dobry smak gówienkiem. Warstwa graficzna jest bardzo spektakularna i sprzedającą bardzo dużo dobra prostymi środkami. Zwykle nie jestem fanem malowanych kolorów, ale tutaj sposób ich nakładania i dobór mnie kupił - realistyczna kreska, jednocześnie bardzo stylizowana (kolory nie raz oniryczno-abstrakcyjne), ale dynamiczna i czytelna. Dużo detali i syntezy. Masa przeciwieństw doskonale się komponująca. I to, pomimo kilku rysowników, całkiem jednolita w obrębie tomu. Jestem pod wielkim wrażeniem i nie mogę doczekać się lektury drugiego tomu.



#60 Supergirl Power

Ojejku... Co tu się porobiło. Aż z ciekawości zapytałem wujka google co tam ludzie piszą o tej pozycji: Supergirl Power (od Loeba)... I ja nie wiem, czy to efekt nazwiska zawyża pozytywny odbiór tego tytułu czy tylko ja nie widzę w tym tomiku niczego wartościowego? Taka kupa, że strach. Nie ma tu historii. Jest sobie Supergirl świeżo po wydarzeniach z Batman/Superman, kiedy to wylądowała na Ziemi i teraz nie wie co ze sobą zrobić. Odwiedza kolegów po fachu z uniwersum DC i autor dwoi się i troi, byle by wszyscy chcieli jej naklepać z mniej lub bardziej błahego powodu i aż popada w absurdy i bohaterowie sztucznie wykazują skrajne zachowania. Kreska rzemieślniczo super. Może jestem na tyle zwyrodniały, że nie przeszkadza mi aż tak bardzo przeseksualizowane przedstawianie kobiecych ciał, aczkolwiek sam fakt mało-subtelności w tej materii nie dawał o sobie zapomnieć przez wszystkie strony komiksu. I borze mój zielony, ten rodzaj humoru i infantylne relacje... Myślałem, że po Bendisowym Supku widziałem wszystko, ale cały ten Loeb daleko nie odbiega kunsztem. Kurczę, miałem nadzieję na fajniejszą lekturę, bo przy Batman/Superman bawiłem się przednio.



#59 Swamp Thing (N52) vol. 1 Raise Them Bones

Ostatni z jednostrzałów z ostatnich zakupów został przeczytany. Swamp Thing N52 to całkiem przyjemna i szybka lektura. Prosta i elegancka historia zbudowana głównie jako fundament pod dalszą część. Bardzo przypadł mi do gustu eksperyment z bardziej "organicznym" t.zw. gutter między kadrami, aczkolwiek przyznaję, że momentami "nie-prostokątne" kadry rozlane na stronach utrudniają nieco ogarnięcie tego. Fajnie, że te ozdobniki subtelnie zmieniają się wraz z historią i napięciem. Może kiedyś sięgnę po dalszą część tej historii jeśli nadarzy się jakaś okazja, ale nie czuję parcia by to kompletować i zachować w kolekcji.



#58 Superman The Man of Steel (Bendis)

No dobra, kolejna pozycja z Supermanem od Bendisa... The Man of Steel. I kolejne zaskoczenie. Nie jest tak źle, jak sobie wyobrażałem. Nadal jest to zbyt przeciągnięte i można było zmieścić się w mniejszej objętości, albo dodać coś do tej historii bez powtarzania w kółko tego samego i rozwadnianie bełkotem. Ale. Sam wątek "rozbicia" rodziny, choć bardzo kontrowersyjny, mi całkiem przypadł do gustu. Szkoda, że wątek nowego złola jest tak nadmuchany bez dawania konkretów tylko jakieś domysły i pożywki do teoretyzowania (za pewno tylko po to, by kiedyś pokazać fanom, że się mylą i prawda jest jeszcze bardziej banalna niż ktokolwiek przypuszczał...). Rysunki są fajne, tylko szkoda, że nawet w ramach jednego zeszytu jest kilku zupełnie różnych artystów. A, i mam problem z tym, że Bendis nadużywa Phantom Zone jako pretekstu fabularnego.



#57 Wonder Woman (N52) vol. 1 + Superman vol. 1 The Unity Saga: Phantom Earth

Ciąg dalszy jednostrzałowców... Wonder Woman z New 52 (vol.1) to nietypowa pozycja na tle mojej kolekcji. Ciężko mi się przyczepić o cokolwiek fabularnie tak obiektywnie, ale jakoś po prostu historia mi nie siadła. Kilka ciekawych momentów, ale już samo założenie wydało mi się jakoś subiektywnie nudne: ot niczym niewyróżniająca się dziewczyna, która poprzez zrobienie brzucha zostaje wplątana w intrygę sięgającą znacznie wyżej niż ona sama może sięgnąć. Krwawszej Wonder Woman nie widziałem 🙂 Momentami gubiłem się do czego kto gdzie zmierza, sens niektórych wypowiedzi zupełnie mi umykał i miewałem odczucie, że bardzo naciągane plany jakimś cudem bez problemu są realizowane... Mimo tych uwag, warsztatowo fabuła solidna. Ale nie dla mnie. Może zbyt "mitologiczna" - ale to WW, więc trudno, żeby o to się czepiać. Nie jestem zainteresowany następnymi tomami. [edit] Zapomniałem dodać, że rysunki to zupełnie nie moja bajka niestety...

Obczaiłem sobie też jeden z "super-tytułów" niesławnego Bendisa. W ciemno chwyciłem Unity Saga vol.1. Zacznę od pozytywu. I to wielkiego. Bardzo fajnie mi się czytało samą charakteryzację Supermana - większość tomu jest jej poświęcona. Pomijając fakt, że Bendis na każdym kroku próbuje perswadować nam, że nie wiemy jak działają zasady korzystania z mocy Supka i tłumaczy jak jest naprawdę, to poza tym, Superman ma rozterki i to nie potraktowane powierzchownie, ma zarówno epickie jak i ludzkie problemy... Tylko kurde... ta historia to się kupy nie trzyma. Strasznie rozwleczona prosta bitka ze strasznie ponaciąganym tłem sytuacyjnym: bo podtytuł "Phantom Earth" to dosłownie Ziemia, która nagle znalazła się... w Phantom Zone... Przyczyna tego stanu rzeczy jest niesłychanie rozczarowująca. A i humor infantylny niemiłosiernie. Ale na to wszystko byłem przygotowany, wiec muszę przyznać, że nawet "pozytywnie" się zaskoczyłem (przynajmniej w kwestii postaci Supermana). [edit] Rysunki rzemieślniczo niesamowite, szkoda tylko że oprawiają tak słaby materiał. Większość komiksu to super rysunki nie zawsze związane z tym co w ramkach tekstowych się pokazuje...



#56 Infinite Crisis + Infinite Crisis: Companion

W końcu mój maraton infinite-crisisowy dobiegł końca. Po przeczytaniu większości możliwych tie-inów (a na pewno tych najistotniejszych), w końcu mogłem bardziej docenić główny event przy drugim podejściu.

Infinite Crisis zdumiewa rozmachem wielowątkowości, dobrze łączy stare z nowym, przytłacza ogromem postaci przewijających się na stronach komiksu. Doceniam tytaniczną pracę łączenia przeplatających się ze sobą wątków i nagromadzenie "payoff'ów". Nie mniej jednak nie obyło się bez wielu problemów.

Wątek kontynuowany z Rann-Thanagar War bardzo mało satysfakcjonujący, ot sobie krąży po kosmosie i w sumie nic z tego nie wynika. Szkoda, bo wielki kataklizm i wojna są tutaj tylko tłem dla pożegnania kilku mniej lub bardziej znanych bohaterów (z którymi z resztą ja i tak nie miałem za wiele do czynienia w komiksach). Bardzo krzaczy mi na tle eventu zawartość Companiona, który zawiera po jednym finalnym zeszycie dla każdego z 4 głównych tie-inów. Z jednej strony są to historie istotne, bo bez tego, sporo materiału w Infinite Crisis dąży... do niczego, brakuje zamknięć wątków. Z drugiej strony materiał w nich zawarty jest niemiłosiernie rozwleczony w porównaniu do naćkanych drobnymi rysunkami i morzem tekstu 7 zeszytów głównej serii. Spokojnie wątki te mogłyby być okrojone i zmieszczone w 1-2 zeszytach i włączone do głównej serii.

Główny wątek Supermena i jego różnych inkarnacji jest nomen omen super. Na deser do jego lektury polecam zapoznać się z częścią zbiorku zatytułowanego Superman: Infinite Crisis, w którym oprócz istotnego Secret Files & Origins, jest bardzo sprawnie przedstawiona strona konfliktu, w której każdy z bohaterów próbuje wcielić się w przeciwnika i zmierzyć się z jego wersją rzeczywistości... Z tego zbioru bardzo słabo wygląda "origin" jednego z bohaterów ze względu na katastroficznie beznadziejną oprawę graficzną. Wygląda jakby w czasie wydawania eventu DC zabrakło już artystów i dali to do rysowania zupełnemu żółtodziobowi.

Jestem bardzo zadowolony z tego, że dałem drugą szansę Infinite Crisis i gorąco polecam się zapoznać z tym tytułem. Zupełnie nie rozumiem czemu w Polsce wydano jedynie 7 zeszytową serię głównego eventu i brakuje masy tie-inów, bez których spora część materiału jest wg mnie zupełnie niestrawna. Przed pierwszym podejściem widziałem sporo opinii, że komiks jest na tyle dobry, że wystarczy ogólna wiedza o DC, ewentualnie można uzupełnić wiedzę lekturą Omac Project - ale zupełnie się nie zgadzam. Główny wątek owszem, można przeczytać z radością. Ale masa materiału prosi się o dopowiedzenie "ale o co chodzi, do czego to zmierza? kto to jest i dlaczego jest ważny?". Nawet po przeczytaniu wielu komiksów wiodących do Infinite Crisis nadal napotykałem na jakieś urwane w środku wątki bez punktu odniesienia z czym to jeść, niestety.

Komiks zostawiam w kolekcji, bardzo pasuje do klucza, z jakim ją buduję. Wiem o tym, że z czasem, po "doczytaniu" kolejnych wątków (z JSA, z Gotham Central, Planet Heist, itp.) historia jeszcze bardziej mi się spodoba i będę mógł ją jeszcze bardziej docenić. Nie polecam nikomu z nawet odrobiną OCD czytać tylko polskiego wydania bez uzupełnienia o dodatkowe materiały.


PS: Oto lista komiksów, które przeczytałem w ramach przygotowań do Infinite Crisis (wszystko to wydania zbiorcze TPB):
- Teen Titans vol. 1-5*
- Teen Titans/Outsiders: Insiders*
- Teen Titans/Outsiders: The Death and Return of Donna Troy*
- Kryzys Tożsamości*
- JLA: Crisis of Conscience
- Superman/Batman vol. 1-5*
- Batman: Hush*
- Batman: Under the Red Hood*
- The Omac Project (główny tie-in)
- Superman: Sacrifice
- Rann-Thanagar War (główny tie-in)
- Villains United (główny tie-in)
- Day of Vengeance (główny tie-in)
*Nie wszystkie są tak bardzo istotne dla głównego eventu, ale dobrze "przygotowują grunt".
W trakcie czytania Infinite Crisis lekturę uzupełniałem poniższymi tytułami:
- Infinite Crisis Companion
- Superman: Infinite Crisis
Crisis on Infinite Earths, za którego sequel uznaje się Infinite Crisis, nie czytałem, może kiedyś zabiorę się za to jak już zejdę z górką. Mam awersję do oldschoolwej narracji w komiksach i czytanie czegoś takiego zwykle jest dla mnie katorgą. Istotne wątki z tego komiksu znałem wcześniej z youtube a na stronach samego Infinite Crisis znajduje się odpowiedni bryk. W mojej ocenie i tak sporo zaangażowania włożyłem w tę historię 🙂


#55 Justice League of America Crisis of Conscience (Countdown to the Infinite Crisis)

Prawie zapomniałbym o tomie JLA, dziejącym się tuż przed Infinite Crisis. Dużo przyjemniejsza lektura niż dwa poprzednie tie-in'y. Nie przekonał mnie tylko ostateczny wybór jednej z postaci. Wątpliwości co do słuszności podjętych działań były ciekawie przestawione i zastanawiałem się jak liga wybrnie z impasu. Miałem nadzieję na jakieś ciekawe rozwiązanie, tymczasem kryzys sumienia kończy się pogodzeniem z tym, że żadne rozwiązanie nie jest idealne. W tym komiksie dużo bardziej docenia się tytaniczną pracę nad łączeniem wątków z wieloletniego dziedzictwa uniwersum DC, poddaje się w wątpliwość sprawiedliwą nieomylność superbohaterów i zadaje pytania dotyczące wydarzeń sprzed wielu lat. Dla kontrastu w Justice Alexa Rossa, komiksie będącym listem miłosnym do klasycznych komiksów superbohaterskich, takie pytania się nie pojawiają i naruszenie ludzkiej tożsamości jest jednokadrowym odruchem niewartym głębszej refleksji. Fajnie jak suberbohaterszczyzna daje coś więcej niż naparzankę i absurdalnie zawiłe wątki.



#54 Villains United (Countdown to the Infinite Crisis)

Villains United również nie jest fabularnym arcydziełem, czego w ogóle nie oczekiwałem. Podobnie jak Rann-Thanagar War służy jako podkład pod Infinite Crisis. Cała fabuła opiera się na kilku twistach, reszta to wypełniacze. Komiks kręci się bardziej wokół postaci. Należy docenić, że autorom udało się sprawić, że mało znane trzecio-ligowe postaci są interesujące dla czytelnika i odgrywają ważną rolę na tle wielkich wydarzeń. Rysunki też niczego sobie, ale nie trzymają takiego poziomu jak poprzedni tie-in.



#53 Rann-Thanagar War (Countdown to the Infinite Crisis)

Rann-Thanagar War mile mnie zaskoczył poziomem rysunków. Generalnie zwykle pompatyczna kosmiczna estetyka do mnie nie przemawia, ale tutaj coś zagrało. Niestety fabularnie to jakiś rollercoster rzucający czytelnikiem od wydarzenia do wydarzenia, od miejsca do miejsca, pełen technożargonu, ogromny infodump na temat kosmicznej technologii, polityki i religii oraz dużej ilości postaci, która powinna być ważna, ale nie wiesz dlaczego. Zmęczyła mnie ta lektura. Trochę uciechy przyniosła samo-krytyka autora, który włożył w usta dziecka najbardziej logiczną uwagę dotyczącą położenia, w jakim znajdują się bohaterowie i jedyne słuszne rozwiązanie... Ale oczywiście nie! Co to by była za space-opera bez bohaterskiego samobójczego aktu? 😃 Komiks, jak dla mnie, służy tylko naświetleniu o co chodzi we wspominanym w Infinite Crisis konflikcie. I ma ładne obrazki. Rzekłem xD



#52 Justice League (N52) vol. 7-8 Darkseid War

Darkseid War przeczytane - obie części. Bardzo przyjemna i satysfakcjonująca lektura. Wątki pędzą na złamanie karku, ale nie męczą, bo są dość proste i niezagmatwane, są szybko rozwiązywane i zostawiają miejsca na następne. Taki rollercoaster może odrzucać, ale mi się całkiem podobało. Już trochę naiwna fabularnie ciągle podbijana stawka mogłaby śmieszyć (power creap do potęgi), ale jeśli za głęboko się nie będzie tego analizować i malkontentić to nie boli to za nadto. Dialogi są zajebiste. Poza kilkoma sprowadzającymi na ziemię rozmowami przypominającymi, że to nadal dzieje się w "naszym ludzkim świecie", sporo tekstów to epickie onelinery po hollywoodzku wypowiadane przez herosów i bogów. Do tego oprawa Faboka (i zaskakującego mnie Manapula) jest perfekcyjna w każdym calu, reprezentującą najwyższy poziom rzemiosła.