(Poniższy tekst pojawił się w dyskusji spod postu związanego z akcją "wspólnego czytania", której przedmiotem była lektura Animal Mana i której zwieńczeniem był film z dyskusją kilku grupowiczów.)
Czytając/słuchając opinii o Animal Manie, że to "przyziemny Morrison", "Morrison bez szaleństw", "Morrison na detoksie", czuję potrzebę zwrócenia uwagi potencjalnym czytelnikom nieobytym z Morrisonem, żeby nie spodziewali się prostego i przyziemnego komiksu 🙂 To jest prosty komiks... jak na Morrisona właśnie 😃
Poniżej piszę co mi się podoba w tym komiksie, pomijając to, co już zostało powiedziane na filmie. Wcześniej jednak rzucę swoją refleksją na temat rysunków, jako że jestem raczej świeżym kolekcjonerem, nie czytałem tm-semików, ciężko mnie przekonać do oprawy graficznej starych komiksów. Okładki serii są niesamowite, w ogóle nie widać, by się zestarzały, bardzo miło się na nie patrzy, zarówno pod kątem konceptualnym jak i wykonania. Rysunki w środku jednak mocno się zestarzały.
Tła są bardzo ubogie. Nie wymagam od rysownika, by rysował każde okno w budynku, ale zupełnie gołe tła powinny być stosowane sporadycznie, jako jeden z wielu środków wyrazu. Jak chociażby pod koniec, kiedy historia "wychodzi poza kadry". W większości przypadków jednak jest to efekt oszczędności. Nawet dość prosta do narysowania roślinność woła o kilka chwil na dopracowanie.
Twarzom choć są bardzo ekspresyjne, brakuje często doszlifowania, szczególnie dzieci - wyglądają jak małe karykaturki ludzi z trollowymi oczami - dziecięce rysy twarzy powinny być oddane bardziej łagodną kreską.
Ja wiem, że komiks ma swoje lata, ale paleta kolorów jest boleśnie uboga i są często nanoszone w sposób niechlujny (szczególnie pod koniec serii). Nie uważam za konieczność ponowne nanoszenie kolorów, ale tutaj przydałoby się poprawienie ewidentnych braków, jakiś retusz, lekkie odświeżenie (nie mam jak porównać, ale możliwe, że jakiś retusz był - jeśli tak, to przydałoby się więcej).
Zgadzam się, że rysownik dobrze oddaje w swojej pracy scenariusz Morrisona, co samo w sobie już nie jest łatwe. Niestety chociaż z rzadka, ale jednak, dowiadujemy się o niektórych rzeczach jedynie z dialogu bez pokazywania tego na rysunku.
Mimo swoich uwag krytycznych muszę oddać sprawiedliwość rysownikom, co zostało wspomniane w dyskusji, że ekspresja twarzy dobrze oddaje dramatyzm sytuacji oraz, że przebijanie czwartej ściany zostało świetnie ukazane.
Teraz więcej o moim ulubionym autorze komiksów.
Czytając tego omnibusa, na początku odniosłem wrażenie jakbym oglądał jakiś stary amerykański sitcom - jest sobie rodzinka, ma swoje perypetie i ot tak się składa, że głowa rodziny jest bohaterem "gorszego sortu" o green peace'owych ciągotach. Szybko jednak żarty o nieudanej bohaterszczyźnie i górnolotne hasła zielonych ustępują dramatyzmowi, filozofii i metaopowieści.
Podoba mi się podejście Morrisona do kontinuum komiksowego w kontekście tego, że nie ignoruje głupotek i absurdów pojawiających się szczególnie we wczesnych, infantylnych latach komiksowej bohaterszczyzny. Świadomie przypomina o nich i na nich buduje swoje nowe idee, akceptując fakt, że mają swoje miejsce w historii. Przykładem jest origin Animal Mana - nie znam późniejszych retconów, ale Morrison wg mnie świetnie spisuje się, dodając coś od siebie do istniejącej "mitologii". Więcej autorów powinno brać przykład: nie iść na łatwiznę, t.j. mniej zmieniać/ignorować przeszłość, tylko podążać trudniejszą drogą i więcej budować na istniejących fundamentach jakkolwiek absurdalnych. Udało się w Animal Manie, udało się w Batmanie... I mniej byłoby kryzysów i dziur w kontinuum.
Emocjonalna jazda bez trzymanki i odkrywanie kolejnych kart zakręconej fabuły obok łapania wszystkich nawiązań popkulturowych zapewniła temu tomowi stałe miejsce na mojej półce 🙂