niedziela, 20 lutego 2022

#110 JLA Another Nail

Po całkiem udanej lekturze The Nail, wziąłem się za kontynuację. Tytuł JLA Another Nail trochę myli, bo myślałem, że powtórzy formułę poprzedniego komiksu, tylko w innym kontekście, np. DC bez Batmana albo będzie kontynuacją poprzednich wątków, ale wprowadzającą kolejny drobny element wywołujący efekt motyla. 

Tymczasem Another Nail zaczyna się w momencie,  kiedy kończy się The Nail, opowiada o początkach Supermana w JLA oraz o wojnie Nowych Bogów. Nie ma tu "następnego gwoździa". Za to przypomina o pewnych urwanych wątkach z poprzedniego komiksu, który skutecznie sprawił, że zapomniałem o nich w trakcie czytania, choć zwykle jestem wyczulony na tego typu braki. Z tego tomu wylewa się jeszcze więcej miłości Davisa do konwencji i historii superbohaterskich. O ile The Nail było dobrze skrojone pod świeżego czytelnika, o tyle taki czytelnik w Another Nail będzie zagubiony. Mnogość pozornie nie powiązanych ze sobą wątków, pojawiające się drugoplanowe postaci z nikąd (niby takie cameo, ale bez wiedzy w temacie mogą wprawiać w konsternację) i rzecz, od której zdawałoby się "elseworld" powinien być raczej wolny, bo zwykle dotyczy różnych roszad redakcyjnych i zmian w strategii wydawnictwa: ogromny multiwersalny kryzys, zagrażający całej egzystencji... Byłem oszołomiony przez nagromadzenie fajerwerków, popkulturowych odniesień i ciągle rosnące zagrożenie. Spodziewałem się, że będzie to niedociągnięty fabularny gigant, po którym z ulgą stwierdzę: uf, już koniec. Tymczasem autor przewrotnie udowadnia, że można pisać wielowątkowe kryzysy bardzo solidnie, bez sinusoidy satysfakcji. Owszem, sporo tu "bzdur", ale w mojej opinii mieszczących się w konwencji i nie powodujących zgrzytów i odpowiednio domykają poszczególne wątki i wyjaśniają "naturę rzeczy". Mamy tu przenikanie różnych wersji światów, podróż w przeszłość i walkę z dinozaurami, inwazję nie z tego świata, typową dla super-tytułów fluktuację mocy, walkę między bohaterami wynikającą z nieporozumienia, odkupienie upadłego bohatera, "zmartwychwstanie", przekazanie mocy innej postaci itp. Dużo komiksowej sztampy, ale podanej w sposób zgrabny i przemyślany, ponieważ całkowicie kontrolowany przez jednego autora, zarówno w scenariuszu jak i w ołówku, bez punktów do zaliczenia od redaktora. Do czego bym się przyczepił to ten dysonans między poprzednim a tym tytułem. Poprzedni był prosty i podawał na talerzu czytelnikowi wszystkie niezbędne do zrozumienia historii elementy. W tym łatwo się pogubić i przez dłuższy czas meandrować od wątku do wątku i napotykać elementy obce dla żółtodzioba. Mimo że sam mam jakąś wiedzę na temat uniwersum, już samo przeświadczenie pozostawione po The Nail spowodowało skonfundowanie. Ale to kwestia podejścia. Inna rzecz, już od tego niezależna, to dziaderski humor, który często działa, choć bez przesadnego efektu, ale tutaj bywał na poziomie, przez niektórych czytelników mogącym być uznanym za żenujący. Co bardziej wrażliwi mogą odbić się od kilku szowinistycznych wstawek, ale nie jest to też jakiś specjalny dramat i nie rzutuje na całość negatywnym światłem. Ot czepialstwo z mojej strony, co by za kolorowo nie było. A i jest trochę za kolorowo: dużo postaci, efektów, ferii barw, dużo koronkowej roboty w nakładaniu koloru, aż do przesady. Oczopląsu można dostać.

Rysunkowo poziom bardzo wyrównany, autor nie korzysta ze skrótowców, w każdy rysunek wkłada taką samą ilość rzemiosła. Jest szczegółowy i dba o naturalność postaci. Kreska czysta, precyzyjna, ale i z komiksowym dynamicznym sznytem. Autor tym razem trochę więcej eksperymentuje z układem kadrów, są bardziej dynamiczne i podkreślają pędzącą do przodu akcję. Parę razy nie do końca był dla mnie czytelny układ dymków, ale to już kolejne czepianie się z mojej strony.

Jakby mi te dwa tomiki zabierały za dużo miejsca to pewnie bym puścił dalej, ale są dość przyjemne w lekturze, to bardzo cienkie trejdy i uzupełniają wiele motywów przewijających się przez moją kolekcję, więc raczej w niej zostaną.