sobota, 28 stycznia 2023

Urwany komiks (tyrada)

Poniższy tekst powstał jako głos w dyskusji na temat opisany w następujący sposób:

"(...) Proponuję zatem dyskusję mającą na celu ostrzeżenie przed wygórowanym nastawieniem wobec określonych tytułów, które niekoniecznie muszą być złe (a czasem nawet mogą być relatywnie dobre, ale nie aż tak, jak je nam przedstawiano). Przy okazji jest szansa na trochę kontrowersji i kulturalnego forumowego mordobicia.

Poszukajmy w pamięci komiksu, który nas zawiódł na tyle, że nie daliśmy rady doczytać do końca (jeśli był dość długi, co znaczy, że jednak sporo z niego udało się przeczytać, aby nasze wrażenie było wystarczająco uzasadnione), lub doczytaliśmy, ale na (...) przymusie, (...)."

Pozostała treść posta rozpoczynającego dyskusję pod linkiem:
tutaj

Nie przypominam sobie żadnych "urwanych komiksów", bo raczej z zasady doczytuję do końca nawet crap, co by mieć uzasadnienie do publicznego wylania pomyj. Ale za to mam parę "urwanych serii", do których nie zamierzam wracać, również takich polecanych. Z kolei zawodów nad niekoniecznie złymi komiksami, ale z przesadzonymi opiniami i które doczytałem (no bo skoro dobre w sumie, to czemu nie?) mam całkiem sporo - jak wielokrotnie wypominane mi The Long Halloween 😉

Zacieram rączki, ale dopiero wieczorem napiszę na spokojnie w domu. Szykuje się klasyczna andrzejowa tyradka. Sylwek, zablokuj sobie lepiej ten wątek xD

***

Jak już wspomniałem wyżej, każdy zaczęty komiks czytam do końca. Nie zawsze kończę przed sięgnięciem po następny. Kwestia na co mam w danej chwili ochotę, więc często czytam sobie kilka tytułów jednocześnie.

Tymczasem…

1) Urwane serie:

Deathstroke N52 (Tony S. Daniels) – skończyło się na pierwszym tomie Gods of War i nie miałem ochoty brnąć dalej. W sumie to niczego specjalnego nie oczekiwałem od tytułu, byle ładne rysunki były. Fabuła sama nie wie gdzie pędzi, pourywane to wszystko, deus ex machina za każdym rogiem. W ramach jednego tomu oczekiwałbym choć jednego sensownego wątku. Zaskoczyło mnie natomiast po lekturze tego szajsu, że ten run cieszy się jakąś popularnością, również wśród osób, których gust i umiejętność poparcia swoich opinii argumentami cenię wysoko.

Supergirl (Loeb+Kelly) – zachęcony tomem Batman/Superman o Supergirl (który do idealnych nie należy, ale zawiera elementy, za które najbardziej cenię sobie Loeba – bezpretensjonalny fun i żonglerka superbohaterską campową materią) przywracającym tę bohaterkę, sięgnąłem po jej serię solo. Byłem zaskoczony jaki to crap. Jakby to powiedział "klasyk": „nie ma tu fabuły i jest infantylne”. I szkoda mi się silić, by coś więcej o tym dyskutować. Nadmienię tutaj tylko, że zaskoczony byłem tym bardziej, że seria ma dość niezłe noty wśród czytelników. Przejęcie pałeczki przez Joe Kelly’ego niewiele tu poprawia.

Worlds’ Finest (N52) – pierwsze tomy z Huntress i Powergirl. Perez (przedstawiać nie trzeba) i McGuire (którego lubię z JL International) i interesujący temat – odnalezienie się w nowo uformowanym świecie (po Flashpoincie), pozostając jedynymi osobami, pamiętającymi jak on wyglądał przed Kryzysem… I zupełnie nie pamiętam, co poza tym tam się działo. Tylko tyle, że był zawód. Nawet rysunkowo nie ma tu za wiele do zachwycania się; typowe wydawnicze zapychadło.

Kapitan Ameryka (run Brubakera) – przeczytałem kilka tomów, które udało mi się okazjonalnie zdobyć. Ale pożegnałem się bez ochoty uzupełnienia serii o pozostałe tomy. Mało tego, ten tytuł mocno mi się dał we znaki i wywołał niechęć do Brubakera, którego długo omijałem, ale ostatnio z nim się pogodziłem i tonę w zachwytach nad innymi jego komiksami nie-super-hero. Mam jakiś problem, podobnie jak ze scenariuszami Rucki, z usilną próbą urealnienia świata superbohaterskiego przy jednoczesnym wykastrowaniu z cech tego gatunku. Nie pasuje mi to, ale w zupełności rozumiem, jak kogoś to przekonuje. Kogoś, kto nie cierpi głupotek superbohaterskich – głupotek, które to ja z kolei lubię docenić, jeśli są sprawnie zastosowane przez najlepszych scenarzystów. Wracając do Brubakera i jego kapitana, wynudziło mnie to niemiłosiernie. Nie potrafiły utrzymać mojego zainteresowania płasko wypadające wątek konspiracyjny i intryga polityczna…

Na blogu zarchiwizowałem moje wypociny „na gorąco” po lekturze powyższych tytułów (raczej krótkie teksty): https://pandygresja.blogspot.com/

(bloga od roku nie aktualizowałem, ale kiedyś wezmę się i za to)

***

2) Rzeczy szeroko polecane, nad którymi zachwytu nie podzielam (tl;dr: Klasyczne Gacki – z dystansem i powoli)

Arkham Asylum – bestseller DC. Gorąco polecany Batman „na poważnie”, „inaczej”, „nietuzinkowy”. Pisze uwielbiany przeze mnie Morrison. To składniki, które przed czytaniem gwarantowały niesamowitą ucztę, a otrzymałem: bełkot o ciekawym pomyśle na banalną małą fabułę (sam wątek gacka w tytułowym azylu), do którego autor musiał załączyć instrukcję, by czytelnik wiedział skąd wzięły się w nim niezrozumiałe absurdy. Tak mnie zirytowała pretensjonalność tytułu, że sprzedałem zaraz po lekturze. Teraz trochę żałuję, bo jednak chciałbym móc sobie popodziwiać kunszt McKeana a i wątek rodziny Arkham był ciekawy, choć opierał się mocno na efekcie szoku.

The Long Halloween - przereklamowana rozdmuchana, nudna fabuła, w której autor przybliża całą galerię złoczyńców Gotham, ale ostatecznie nie pełnią oni żadnej innej roli poza byciem zasłoną dymną dla oczywistego twistu związanego z głównym sprawcą - panująca powszechnie opinia, że to najlepszy kryminał o Batmanie-detektywie jest niesprawiedliwością wobec dobrych kryminałów. Lubię kreskę Sale’a, mimo złego pierwszego wrażenia. Niestety jest to artysta nierówny, który nie potrafi spojrzeć krytycznym okiem na swoje rysunki, by poprawić te miejsca, gdzie „nie wyszło”. A potrafi świetnie rysować przecież. Nie byłbym tak krytyczny wobec tego tytułu, gdyby nie to, że w mojej ocenie, choć dobry, zupełnie nie zasługuje na miano arcydzieła i panuje przepaść między nim a najlepszymi komiksami o Batmanie.

Z kolei topka polecanych komiksów o Batmanie wszechczasów: Year One, Dark Knight Returns, The Killing Joke, etc. Co do nich to…

Polecam podchodzić do komiksów bez uprzedzeń nagromadzonych przez cudze opinie. Szczególnie dotyczy to tzw. klasyków, które przez lata obrosły legendą i uzyskały nienaruszalny status dzieła idealnego. Do tego dochodzi kwestia nostalgii oraz perspektywa czasów powstania danego klasyka.

Jestem przeciwny polecaniu początkującym czytelnikom klasyków („Hej, lubię Batmana! Oglądałem bajkę i film. Co polecicie do czytania, ale takie essential-must-read?!”). Nie chcę klasykom odbierać należytego szacunku, po prostu nie sądzę, by to był dobry start. Lepiej „przygotować sobie grunt”, zagłębiając się powoli w jakieś współczesne komiksy, by lepiej poznać rozległy świat DC poprzez łatwiejsze i przystępniejsze tytuły a potem przeczytać te wzniosłe „dzieła” i lepiej docenić ich miejsce w uniwersum. Wg mnie, takie komiksy wymagają jednak od czytelnika trochę wyrobienia w temacie, obeznania a im starszy komiks, tym większa przydałaby się smykałka archeologiczna, a wątpię w to by każdy z marszu taką w sobie znalazł.

Mocno bazuję tu na Batmanie i DC, ale piszę to z własnej perspektywy, gdyż z tymi komiksami wiążą się moje początki hobby. Działa to przede wszystkim w komiksach super-hero. Nie dotyczy oczywiście zupełnie samodzielnych komiksów innych gatunków.

Ponadto zostaje jeszcze kwestia wygórowanych wymagań, które mogą doprowadzić do zawodu. Wyżej wspomniany żółtodziób, pytając o polecanki, nakręci się i siądzie do lektury klasyków, mając przed oczami ten nadmuchany obraz arcydzieła totalnego, zderzy się z rzeczywistością… lub ewentualnie udzieli mu się hurraoptymistyczny globalny trend i będzie dalej głosił dobrą nowinę o komiksie-zbawicielu. I wtedy szkoda nie jest aż tak duża, gorzej kiedy jednak to zderzenie nie będzie przyjemne. I wywoła zawód. Bo nawet jeśli ów komiks całkiem się spodoba – będzie „ok”, to taki czytelnik może dojść do wniosku: „No dobra, skoro przeczytałem najlepsze, co mi ma do zaoferowania gatunek, i wcale mną nie pozamiatało wbrew zapewnieniom, to nie ma co dalej brnąć w temat…”. Sytuacja hipotetyczna, ale muszę się przyznać, że sam prawie w takiej się znalazłem. Ale kurde uparty jestem, już jakieś tomy pozamawiałem i udało się jednak mi wkręcić. Ale klasyki zacząłem doceniać po czasie, po wyrobieniu sobie większej odporności na ramotkowość, w niektórych przypadkach ułomność narracyjną, zestarzałą kreskę, technologiczne niedostatki i najważniejsze – po zdystansowaniu się do bezkrytycznego przekonania o perfekcyjności polecanego tytułu. Uff…!

Podobną zależność zauważam wśród czytelników komiksów innych niż super-bohaterskich. Odbijają się od kilku tytułów i potem skreślają w całości najbardziej rozbudowany gatunek komiksowy, w którym dużo radości daje inwestycja własnej pasji w poznawanie rozległego fantastycznego świata, nie ograniczającego się do „akcyjniakowych przygodówek dla chłopców z laserami z dupy”, bo zawierającego w sobie bogactwo historii łączących wiele innych gatunków i oferującego dużo dojrzałej lektury.

Powinienem sobie zatrudnić kogoś do korekty – długie tyradki są wymagające 😛

***

Fajno. FB uznało, że mój komentarz pogwałca "standardy" tego serwisu społecznościowego... Dzięki Zuck. Ewidentne przejawy rasizmu, homofobii, hate-speech itp., mimo zgłoszeń, nie naruszają tych zj*banych "standardów", ale dłuższa wypowiedź na forum dyskusyjnym pozbawiona powyższych elementów grozi "wyłączeniem konta". Bardzo k*rwa dziękuję, Zuck.